Agnieszka Zakrzewicz swą dziennikarską pracę rozpoczęła w Radiu Watykańskim. Dziś, mieszkając od 20 lat w Rzymie i pracując jako korespondent zagraniczny dla polskich mediów, opowiada o kulisach Kościoła i Watykanu. W szczególności o tych sprawach, które najbardziej dotykają problemu kobiet w funkcjonowaniu tej instytucji, pedofilii, homoseksualizmu, sekularyzacji współczesnego społeczeństwa oraz przemian Kościoła katolickiego w epoce „postwojtyłowej“. W blogu „W cieniu San Pietro“ znajdziecie wszystko to, o czym otwarcie pisze prasa zagraniczna, a o czym z trudnością przeczytacie w prasie polskiej.

Ukazało się wdanie włoskie "Watykańskiego labiryntu"

Ukazało się wdanie włoskie "Watykańskiego labiryntu"

Kliknij "lubię to" - W cieniu San Pietro fan page na Facebook

środa, 6 czerwca 2012

73. Tajemnica zniknięcia Emanueli Orlandi



Gdzie jest Emanuela Orlandi, obywatelka watykańska, która zaginęła w Rzymie 22 czerwca 1983 r., w wieku 15 lat? Jej zniknięcie to jedna z największych tajemnic ubiegłego wieku, w którą są zamieszani: Watykan, Banda z Magliany, wywiady różnych krajów i tureccy terroryści z Szarych Wilków. Rodzina nadal szuka zaginionej i nie poddaje się. Po raz pierwszy jednak prosi publicznie, by Watykan przerwał zmowę milczenia. „Jeżeli po 28 latach nie można jeszcze ujawnić tajemnicy zniknięcia Emanueli Orlandi, oznacza to, że prawda przeszkadza komuś wewnątrz lub na zewnątrz Watykanu”, mówił brat zaginionej, Pietro Orlandi, podczas protestu na placu św. Piotra 18 grudnia 2011 r. Po raz pierwszy rodzina zaginionej prosi publicznie, by Watykan przerwał zmowę milczenia

Watykan wciąż milczy

„Wasza Świątobliwość, zwracam się do Was ze względu na Waszą podwójną rolę głowy Państwa Watykańskiego i przedstawiciela Chrystusa na Ziemi, aby prosić, byście uczynili wszystko, co jest w ludzkiej mocy, by ustalić prawdę o losie mojej siostry Emanueli Orlandi, która zaginęła w Rzymie 22 czerwca 1983 r. Uprowadzenie młodej dziewczyny to najpoważniejsze przestępstwo, które obraża wartości religijne i społeczeństwo obywatelskie: Emanueli wyrządzono największą niesprawiedliwość, pozbawiono ją możliwości wyboru własnej drogi życia. Ufam, że rozpoczniecie usilne i stanowcze działania, by po 28 latach organy (zewnętrzne i wewnętrzne Państwa Watykańskiego) odpowiedzialne za ustalenie prawdy podjęły wszelkie kroki i decyzje przydatne do wyjaśnienia sprawy. Tak chrześcijański gest przydałby tylko światła Waszemu pontyfikatowi, uwalniając rodzinę Emanueli i wielu, którzy ją kochali, od wyczekiwania w nieskończoność, które jest dla nas potępieniem”.
Pod tym apelem Pietra Orlandiego do papieża Benedykta XVI podpisało się w internecie ponad 40 tys. osób. Przed świętami brat zaginionej i kilkaset innych osób protestowało na placu św. Piotra przeciwko niemal 30-letniemu milczeniu Watykanu.

Przestępca spoczywa w kościele

2 lutego 1990 r. został zabity Enrico De Pedis, znany jako Renatino, boss rzymskiej Bandy z Magliany. Stało się to na ruchliwej ulicy, blisko Campo de’ Fiori. Policja mówiła o wewnętrznych porachunkach bandy.
Po 32 dniach od śmierci trumnę bandyty przeniesiono z cmentarza Verano do krypty w bazylice Sant’Apollinare. Cztery dni później kard. Ugo Poletti, ówczesny wikariusz diecezji rzymskiej oraz przewodniczący Konferencji Episkopatu Włoch, wydał zezwolenie i De Pedisa pochowano w kościelnej krypcie.
W 1997 r. włoska dziennikarka Antonella Stocco opublikowała w dzienniku „Il Messaggero” pierwszy artykuł na temat pochówku bossa. Tekst wzbudził żywą polemikę, a nawet dyskusję w parlamencie. Sędzia Andrea De Gasperis rozpoczął dochodzenie w tej sprawie, ale na wiele lat zapadło milczenie.
Dopiero w lipcu 2005 r., podczas programu telewizyjnego „Chi l’ha visto?” (odpowiednik „Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...”), poświęconego zaginięciu Emanueli Orlandi, ktoś zadzwonił anonimowo i powiedział: „Aby rozwiązać sprawę, zobaczcie, kto jest pochowany w krypcie bazyliki Sant’Apollinare i jaką przysługę Renatino wyświadczył kard. Polettiemu“.
Dziennikarka Raffaella Notariale odnalazła fotografie grobu Enrica De Pedisa oraz dokumenty dotyczące tego dziwnego pochówku. Grobowiec z marmuru wcale nie wyglądał na skromny, jak sugeruje aktualny rektor bazyliki (dziś należącej do Opus Dei), ks. Pedro Huidobro. Kiedy go budowano, kosztował 37 mln lirów, niemało jak na owe czasy. Mimo protestów Renatino nadal spoczywa w bazylice, choć 4 lipca 2010 r. wikariat rzymski oficjalnie zezwolił na inspekcję grobowca, ekshumację zwłok i przeniesienie ich w inne miejsce.

Dlaczego zniknęła?

Emanuela Orlandi zaginęła 22 czerwca 1983 r. Miała wtedy 15 lat. Ostatni raz widziano ją właśnie na placu Sant’Apollinare, gdzie chodziła do szkoły muzycznej, gdy wsiadała do bmw kierowanego przez nieznajomego. Dziewczyna była córką funkcjonariusza Prefektury Domu Papieskiego, a więc obywatelką Watykanu. Na początku policja była przekonana, że nieletnia uciekła z domu, więc nie przykładano się do poszukiwań. Przyjaciółka i siostra wiedziały jednak, że dzień wcześniej zaczepił ją mężczyzna, proponując pracę przy sprzedaży kosmetyków Avon i oferując olbrzymie pieniądze. Tuż przed zniknięciem Emanuela telefonicznie radziła się siostry w tej sprawie. Wtedy ostatni raz rozmawiała z rodziną.
Potem do domu Orlandich dzwoniło dwóch młodych mężczyzn, sygnalizując, że widzieli dziewczynę z fletem i w okularach, która mówiła, że nazywa się Barbara, i sprzedawała kosmetyki. Z tymi informacjami, mającymi uwiarygodnić hipotezę, że Emanuela uciekła – jak się podejrzewa po latach – dzwonili ludzie De Pedisa. Naoczny świadek, strażnik miejski, zeznał, że widział, jak zaginiona wsiadała do ciemnego bmw w pobliżu senatu. Według strażnika kierowca przypominał Enrica De Pedisa, policja jednak nigdy nie podjęła tego śladu, gdyż Renatina uznawano wtedy za ukrywającego się zbiega.
Pierwszą osobą, która powiedziała głośno o porwaniu Emanueli Orlandi, był Karol Wojtyła. 3 lipca 1983 r., podczas modlitwy Anioł Pański, Jan Paweł II zwrócił się z apelem do porywaczy obywatelki watykańskiej. Dziś wiele osób zadaje sobie pytanie, skąd papież miał pewność, że nastolatkę uprowadzono, skoro policja uważała wówczas, że dziewczyna uciekła z domu.

Wymiana za Alego Agcę

Pierwsza hipoteza łączyła porwanie z zamachem na Jana Pawła II. W Watykanie odnotowano 16 telefonów od mężczyzny z charakterystycznym akcentem anglosaskim. Dzwoniącemu nadano pseudonim „Amerykanin“. Mężczyzna znał dobrze środowisko kościelne i wydawało się, że mówił lepiej po łacinie niż po włosku. Domagał się wymiany Emanueli za Mehmeta Alego Agcę i twierdził, że dziewczyna jest w rękach Szarych Wilków.
W komunikacie wydanym 20 listopada 1984 r. Szare Wilki oświadczyły, że przetrzymują dwie dziewczyny – Emanuelę Orlandi i Mirellę Gregori (która zniknęła miesiąc wcześniej, 7 maja 1983 r., i nigdy jej nie odnaleziono). Tożsamości „Amerykanina” nigdy nie ustalono. Jak podają niektóre włoskie źródła, domniemany portret sporządzony po analizie nagranych rozmów wskazywałby na abp. Paula Marcinkusa, ówczesnego szefa banku watykańskiego IOR. Informacja ta była objęta tajemnicą do 1995 r.
Jak jednak w 2008 r. ujawnił Günter Bohnsack, dawny współpracownik wschodnioniemieckiego wywiadu HVA, Stasi, przy współpracy KGB, wykorzystała porwanie Orlandi do odwrócenia uwagi od tzw. śladu bułgarskiego. Komunikaty Szarych Wilków, że dwie dziewczyny są w ich rękach, spreparowały i podrzuciły wywiady komunistyczne.
Włoski sędzia śledczy Rosario Priore, który przez lata zajmował się dochodzeniem w sprawie zamachu na Jana Pawła II, napisał w wyroku: „Deklaracje Orala Celika (członka Szarych Wilków i drugiego zamachowca na papieża – przyp. aut.) oraz dochodzenie dotyczące pewnej fotografii Agcy pokazały, że istnieje inny ślad (w sprawie porwania Orlandi – przyp.aut), tzw. ślad wewnętrzny, prowadzący do Watykanu. Ślad, który wiąże się z innymi dochodzeniami, takimi jak pranie brudnych pieniędzy przez IOR, ślad, który trudno zbadać i który pomimo zaangażowania śledczych nie przyniósł nigdy zadowalających rezultatów“.
Chodzi o zdjęcie Agcy zrobione przypadkowo przez Daniele Petrocellego
10 maja 1981 r., trzy dni przed zamachem, w parafii św. Tomasza z Akwinu, podczas wizyty duszpasterskiej papieża. Terrorysta znajdował się w sektorze, do którego można było wejść tylko dzięki zaproszeniom wydawanym przez Prefekturę Domu Papieskiego, gdzie pracował Ercole Orlandi, ojciec Emanueli. Tajemnicy fotografii nigdy nie wyjaśniono.

Kochanka De Pedisa zeznaje

Druga hipoteza wiąże porwanie Emanueli z De Pedisem. Dopiero w 2007 r. jeden z członków rzymskiej mafii, Antonio Mancini, współpracujący jako świadek koronny, ujawnił, że „mówiło się, że ktoś od nas porwał Orlandi“.
W 2006 r. Raffaella Notariale przeprowadziła wywiad z Sabriną Minardi, kochanką De Pedisa w latach 1982-1984, która powiedziała wtedy po raz pierwszy, że „to sprawa Renatina”.
23 czerwca 2008 r. Minardi, zeznając przed włoską prokuraturą, potwierdziła, że Emanuelę Orlandi porwał osobiście Enrico De Pedis na polecenie abp. Paula Marcinkusa. Dziewczynę zabito, a jej ciało zawinięte w plastikowy worek wrzucono do betoniarki w Torvaianice. Przy tej okazji De Pedis miał również pozbyć się zwłok 11-letniego syna rywala z bandy. Dziecko zniknęło jednak dopiero w 1993 r. – trzy lata po śmieci Renatina i 10 lat po porwaniu Orlandi. Dlatego zeznania kochanki De Pedisa uznano za nie do końca wiarygodne. Kobieta była też narkomanką, więc miała luki w pamięci.
Minardi opowiedziała jednak o spotkaniu porywaczy na wzgórzu Gianicolo, gdzie przywieziono otumanioną narkotykami Emanuelę, i o tym, że zawieziono ją na stację benzynową Watykanu. Tam w mercedesie z rejestracją watykańską czekał mężczyzna wyglądający na dygnitarza kościelnego, który zabrał porwaną.
Sabrina Minardi zeznała również, że Emanuela była przetrzymywana w piwnicy mieszkania jej przyjaciółki, Danieli Mobili, na ul. Antonia Pignatellego 13, i zajmowała się nią służąca zwana Tereską. Policja przeszukała piwnicę w czerwcu 2008 r. i znalazła schowek. Tereska była bliską przyjaciółką Danila Abbruciatiego, członka Bandy z Magliany, zabitego podczas zamachu na Roberta Rosonego, wiceprezesa Banku Ambrosiano, kierowanego przez Roberta Calviego.
Zeznania te naprowadziły policję na pewne ślady. W sierpniu 2008 r. odnaleziono bmw, które miało być wykorzystane do przewozu Emanueli Orlandi. Samochód od 12 lat stał w garażu Villi Borghese i nikt nigdy się nim nie zainteresował. Jego pierwszym właścicielem był Flavio Carboni (włoski aferzysta, oskarżony o zabójstwo Roberta Calviego). Później samochód przeszedł w ręce członka Bandy z Magliany.

Przełom i zastój

10 marca 2010 r. prokuratura włoska ujawniła, że jest nowy podejrzany – Sergio Virtù, którego Minardi wskazała jako zaufanego kierowcę Renatina, odsiadujący karę za oszustwo. Mężczyzna zaprzeczał, jakoby znał De Pedisa, jednak jego była konkubina przyznała się do drobnego udziału w porwaniu Orlandi.
Wcześniej, 2 lutego 2010 r., Ali Agca, podczas prywatnego spotkania w Stambule (po wyjściu z więzienia 18 stycznia 2010 r.), zapewniał brata Emanueli, że kobieta żyje i jest przetrzymywana w Szwajcarii lub we Francji. Agca obiecał dostarczyć dokumenty, które zmuszą Szare Wilki do jej uwolnienia jeszcze w 2010 r. Informacje nagrane na dyktafon pozostały tajemnicą – Pietro Orlandi ujawnił je podczas programu telewizyjnego „Chi l’ha visto?”, w czerwcu 2011 r. Agca twierdził: „Emanuela została porwana przez rząd watykański, aby uzyskać w ten sposób moje zwolnienie”, a porwanie odbyło się przy współpracy CIA i wywiadu włoskiego SISMI, polecenie wydał zaś pewien kardynał. Brat zaginionej spotkał się z kardynałem wskazanym przez zamachowca. Ten obiecał pomoc, ale wyparł się, jakoby był zleceniodawcą uprowadzenia.
Wydawało się, że dochodzenie ruszy wreszcie z miejsca – niestety tak się nie stało.
Telefon „Samotnego Wilka”
16 czerwca 2011 r., podczas programu telewizyjnego na żywo w RomaUno, w którym Pietro Orlandi mówił o swojej książce „Moja siostra Emanuela”, zadzwonił człowiek podający się za agenta wywiadu wojskowego SISMI w stanie spoczynku o pseudonimie „Samotny Wilk”. Mężczyzna powiedział, że Emanuela żyje i jest przetrzymywana w klinice psychiatrycznej Queen Elizabeth w Wielkiej Brytanii. „Samotny Wilk” oskarżył o porwanie dziewczyny różne zachodnie wywiady, a jako powód podał fakt, że jej ojciec, Ercole Orlandi, znał niewygodne dla Watykanu informacje o transakcjach finansowych. Agent samooskarżył się o nadzorowanie na pewnym etapie transportu Emanueli za granicę.
Po weryfikacji faktów okazało się, że szpitale psychiatryczne w Wielkiej Brytanii są zamknięte od lat, a jedyny, Queen Margaret Institute, znajduje się w Szkocji. Brat Emanueli poleciał tam z ekipą telewizyjną w czerwcu 2011 r. Nie pierwszy raz rodzina Orlandich szukała Emanueli poza Włochami – znowu bezskutecznie.
24 lipca 2011 r. współpracujący z organami ścigania były przestępca Antonio Mancini powiedział w wywiadzie dla „La Stampy”, że Emanuelę Orlandi porwał i zamordował De Pedis, a powodem uprowadzenia były pieniądze, które Banda z Magliany zainwestowała w watykańskim banku IOR poprzez Bank Ambrosiano Roberta Calviego i których nigdy nie otrzymała z powrotem. Deklaracja ta potwierdzała hipotezy sędziego śledczego Rosaria Priorego. Mancini powiedział także, że De Pedis zobowiązał się do zaprzestania akcji odwetowych w stosunku do Watykanu w zamian za pochówek w bazylice Sant’Apollinare.

Co naprawdę się stało?

Czy protest i apel Pietra Orlandiego do Benedykta XVI pomogą wyjaśnić tajemnicę? Trudno na to liczyć po 28 latach. Gdyby Emanuela jeszcze żyła, 14 stycznia 2012 r. skończyłaby 44 lata.
Istnieje jeszcze trzecia hipoteza przedstawiona przez dziennikarza Pina Nicotriego. Nieletnia Emanuela Orlandi została zabita w dniu zniknięcia, podczas spotkania z dygnitarzem kościelnym w Watykanie. Miało ono oczywiście cel seksualny, więc skandal zatuszowano, ciało zniknęło, a uwagę mediów i opinii publicznej skierowano na inne tory. Po tym wszystkim, czego się dowiedzieliśmy w związku ze skandalem pedofilii kościelnej, ta hipoteza może nie jest bezpodstawna...

Agnieszka Zakrzewicz z Rzymu

http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/tajemnica-znikniecia-emanueli-orlandi
dla Tygodnika Przegląd

niedziela, 15 kwietnia 2012

72. Pedofilia, seks i kościół czyli "Golgota", nowa książka Carmelo Abbate

Są książki, których nie chciałoby się napisać i książki, których nie chciałoby się przeczytać. Do nich, bez wątpienia należy "Golgota" Carmela Abbate, która właśnie ukazała się we Włoszech. Dziennikarz tygodnika "Panorama", autor światowego bestslleru Sex and the Vatican jest znany w Polsce ze swojego głośnego artykułu o księżach homoseksualistach w Rzymie, pt. "Szalone noce księży gejów" oraz z dochodzenia dziennikarskiego o obozach pracy na plantacjach pomidorów, w których byli wyzyskiwani Polacy.

Carmelowi Abbate odwagi nie brakuje - udowodnił to wielokrotnie w swojej dziennikarskiej pracy. Żeby napisać książkę o kościelnej pedofilii naprawdę potrzeba odwagi - nie dlatego, iż ujawnia się Bóg wie jakie sekrety watykańskie, lecz dlatego, że trzeba spotkać się z ofiarami, wysłuchać je, zrozumieć, zweryfikować ich prawdomówność. A to naprawdę boli, gdyż poznaje się tajemnice, o których wolałoby się nie wiedzieć.

W ostatnich dwóch latach światowe media pisały wiele i często o kościelnych skandalach pedofilii, ale było to zawsze metodą "ugryź i uciekaj", gdy wybuchała jakiś nowa afera. Niewielu dziennikarzy zajęło się sprawą na poważnie – tak, jak to zrobił Carmelo Abbate, śledząc wybuch i kolejne etapy skanalu w różnych krajach świata, spotykając się z wieloma ofiarami, analizując kroki podjęte przez Watykan i papieża Benedykta XVI, rozważając przyczyny milczenia jego poprzednika Jana Pawła II, rozmawiając ze specjalistami, którzy zajmują się problemem, a także z księżmi zmuszonymi do terapii w strukturach kościelnych, w których "leczy się" z uzależnienia od seksu, alkoholu czy narkotyków.

Carmelo Abbate nie jest ateistą, który w pedofilii znalazł najlepsze narzędzie walki ideologicznej z Kościołem. Jest katolikiem. Wierzy w Boga. Chodzi na mszę.

"Tej książki nie chciałem napisać. Nie miałem ochoty dotykać własną ręką cierpienia wypalającego od środka serce osób, które padły ofiarą przemocy seksualnej w dzieciństwie. Nie miałem ochoty wyobrażać sobie co myśli kapłan, który po odprawieniu Eucharystii, wyżywa swoje stłumione instynkty seksualne na dziecku." - pisze autor.


Seks i kościół


Wszyscy jesteśmy ludźmi, niezależnie od tego, czy wykonujemy zawód księdza, czy dziennikarza. Przede wszystkim jednak jesteśmy kobietami i mężczyznami, którymi na swój sposób rządzi biologia. Hormonów nie da się zagłuszyć, wykastrować. Ksiądz więc - przede wszystkim jest mężczyzną, a dopiero później kapłanem. Siostra zakonna jest kobietą.


Jak twierdzi A.W. Richard Sipe (znany ze swojej pracy naukowej pt. "Celibacy, Sex & Catholic Church") i dwukrotnie konsultowany przez Carmela Abbate przy pisaniu poprzedniej i aktualnej książki - blisko 50 procent księży katolickich, pomimo nakazu celibatu, prowadzi życie seksualne. 20-25 procent utrzymuje relacje heteroseksualne z kobietami, 15 procent księży jest homoseksualistami i ma przygody lub związki stałe z innymi mężczyznami (także z innymi duchownymi), 6 procent mężczyzn w sutannach jest pedofilami.

Chyba nie ma na świecie większego autorytetu w sprawach seksu, celibatu i kościoła katolickiego niż Sipe. W 1953 r., został zakonnikiem benedyktyńskim, a w 1959 księdzem. Po 18 letniej służbie bożej podziękował instytucji kościelnej, zdjął koloratkę i ożenił się. Żyje w związku małżeńskim od 35 lat i ma syna. Przez wiele lat Kościół katolicki wykorzystywał go jako swojego zaufanego człowieka do rozwiązywania problemów z kapłanami, którzy "zboczyili z drogi". W latach 70-tych chciano go wysłać do pracy do specjalnego ośrodka na Wyspy Bahama, gdzie Watykan odsyłał księży, którzy w Stanach Zjednoczonych mieli pierwsze problemy z powodu pedofilii - nie tyle po to, aby ich leczyć, lecz po to, aby ich chronić przed amerykańskim prawem. Wtedy Sipe podziękował... Dziś swoje życie i pracę zawodową poświęcił całkowicie badaniu zdrowia psychicznego osób duchownych. Napisał wiele znanych książek na ten temat i był powoływany na biegłego w ponad 250 procesach o pedofilię w USA i Kanadzie.


Ilu jest księży pedofilów?


Ma rację Watykan, gdy broni się, mówiąc, że większość przypadków pedofilii ma miejsce poza Kościołem - w rodzinie, w internatach, w więzieniach. Kultura milczenia i brak jakiejkolwiek zdolności obrony ze strony niewinnych, najmłodszych ofiar spowodowały, że przemoc seksualna na dzieciach jest plagą społeczną od wieków, ale jest to tabu. Nie jest prawdą natomiast, że 6% księży dopuszczających się czynów pedofilnych to marginalna, statystyczna mniejszość, do której nawet nie warto przywiązywać wagi... biorąc pod uwagę fakt, że pedofilia jest przestępstwem seryjnym i zwykle ofiarami jednego "potwora" w sutannie pada od kilku do kilkudziesięciu dzieci - jak pokazują choćby przypadki ks. Marcial Maciela Degollado, który przez dziesięciolecia wielokrotnie molestował przynajmniej 30 nieletnich, ks. Brendana Smytha, który w Irlandii został skazany za molestowanie 74 dzieci i jego kolegi ks. Seána Fortune'a, który był oskarżony o molestowanie 66 nieletnich, ale przed procesem popełnił samobójstwo.

Zdaniem Klausa Beiera z Instytutu Medycyny Seksualnej na Uniwersytecie Charité w Berlinie, z którym rozmowę Carmelo Abbate przytacza w "Golgocie", pedofilia to orientacja seksualna tak jak heteroseksualizm czy homoseksualizm (można oczywiście się z tym niezgodzić). Beiera od lat prowadzi terapię z osobami o skłonnościach pedofilskich, wśród nich jest też wielu księży. Nie wszyscy pedofile dokonują czynów pedofilnych i nie wszystkie osoby, które dopuściły się nadużyć seksualnych na dzieciach lub nieletnich są pedofilami. Abbate przytacza w swojej książce list mężczyzny, ojca rodziny, który otwarcie deklaruje, że jest pedofilem, ale nigdy nie przeszedł od myśli do czynu. O pedofilii wciąż wiemy zbyt mało - dlatego tak bardzo ważne jest dogłębne poznanie problemu, a nie udawanie, że nie istnieje - tak jak to nadal robi Kościół, ograniczając się jedynie do publicznych deklaracji i pokazowych spotkań papieża z wybranymi ofiarami.

Problem jest i to poważny, gdyż młodzi ludzie, którzy wchodzą do seminariów są zwykle niedoświadczeni i niedojrzali seksualnie, ich seksualność rozwija się w monoseksualnej kulturze Kościoła, i jest tłumiona, represjonowana przez nakaz celibatu, aż w końcu wentylem bezpieczeństwa staje się seks potajemny, ukryty. Wielu młodych chłopców czując, że z ich seksualnością jest coś nie tak i że fakt, iż nie interesują ich kobiety będzie napiętnowany w środowisku w jakim żyją, ucieka do seminarium - a tam ich tendencje zamiast wygasać, rozkwitają w kulturze monoseksualnej.

Nie jest już tajemnicą, że jedni księża chodzą na prostytutki, inni mają relacje z konkubinami lub siostrami zakonnymi, ci o tendencjach homoseksualnych znajdują sobie kochanków lub partnerów w Kościele lub poza nim, a 6 procent (jeżeli przyjmiemy szacunki profesora Sipe), wyżywa swoje stłumione instynkty na nieletnich.

Ale ilu jest księży pedofilów? Jeżeli na świecie jest około 410.593 tys. księży katolickich, biorąc dane z Kościelnego Rocznika Statystycznego 2009, to owe 6% daje nam 24.635. Mało to czy dużo?


Dlaczego ksiądz staje się pedofilem?


To pytanie zadaje sobie ostatnio wielu ludzi na świecie i w internecie można je znaleźć w różnych językach. Czy jednak jest to pytanie postawione właściwie?

Pytanie jakie powinniśmy raczej postawić powinno brzmieć: Jak to możliwe, że przez tyle lat (a w rzeczywistości przez stulecia), nadużywanie seksualne dzieci było tolerowanie i kryte w Kościele katolickim?

Na początku skandalu, także Watykan zastanawiał się skąd się biorą księża pedofile?, dając niewybredne odpowiedzi, najchętniej na łamach watykańskiego portalu "Pontifex.roma”, przez usta kard. Tarcisio Bertone i ojca Raniero Cantalamessa (specjalistę od kazań papieskich). Przyczyną pedofilii jest homoseksualizm, skandal pedofilii to zmowa masonów i ateistów, a ich atak na Kościół przypomina najbardziej wstydliwe aspekty antysemityzmu. Oto odpowiedź, jakiej udzieliły hierarchie watykańskie. Aż nie chce się wierzyć...

Także Carmelo Abbate w swojej książce "Golgota" zastanawia się przede wszystkim właśnie nad tym, dlaczego w Kościele jest tylu bezkarnych pedofilów i dlaczego byli oni (i są nadal) kryci? Dziennikarz nie daje jednak własnych, przemyślanych odpowiedzi lecz ukrywa je w słowach swoich bohaterów, z którymi rozmawia: ofiar, specjalistów, a także księży pedofilów, którzy nie wiedzą, że to co mówią rejestruje ukryty mikrofon. Konkluzje jakie można wyciągnąć na koniec są naprawdę przerażające.

Po pierwsze i przede wszystkim Watykan nie chce jakichkolwiek skandali. Z tego właśnie powodu, przez lata, wszyscy księża, którzy dopuścili się nadużyć seksualnych na nieletnich byli przenoszeni z parafii do parafii, ukrywani w kościelnych ośrodkach terapeutycznych, gdzie bardziej od skuteczności terapii liczyła się ich ekstraterytorialność lub wysyłani na misje do Ameryki Łacińskiej lub do Afryki, gdzie mogli robić z dziećmi co chcieli (emblematyczny przykład księdza Jamesa Tully, który dopuścił się wielu nadużyć seksualnych na nieletnich w Sierra Leone).

Po drugie, Ojcowie Kościoła nie uważają pedofilii za przestępstwo lecz za grzech; według prawa kanonicznego gwałty na dzieciach nie są karane więzieniem, lecz co najwyżej grozi za nie zredukowanie do stanu laickiego i to tylko w najgorszych wypadkach, biorąc pod uwagę niską ilość powołań i deficyt personelu duchownego. Na pierwszym miejscu jest ochrona księży. Język kościelny jest pełen eufemizmów i nie używa nigdy słowa "przestępstwo".

Po trzecie trzeba rozróżnić pomiędzy dzieckiem (w okresie przedpokwitaniowym) i nieletnim. W większości przypadków ofiarami nadużyć seksualnych ze strony księży są nieletni. Wtedy nie tylko nie należy mówić o pedofilii, ale przede wszystkim należy zastanowić się kto kogo zwiódł na pokuszenie, bo jeżeli czternastoletni, nieświadomy chłopczyk nie opiera się awansom seksualnym księdza, to znaczy, że to lubi i tego potrzebuje. W mentalności kościelnej panuje powszechne przekonanie, zarówno wśród księży, którzy "zboczyli z drogi", jak i wśród ich przełożonych, że odpowiedzialność za grzech ponosi nie ksiądz lecz jego ofiara.

Po czwarte - Bóg wszystko widzi i na wszystko patrzy, więc jeśli nie porazi na miejscu kapłana, który grzeszy, to znaczy, że mu wybacza, że jest miłosierny. Oto co myślą kapłani, którzy po odprawieniu Eucharystii, przemieniają się w pedofilów.


Dziennikarze atakują Kościół?


Są rzeczy, których nie chce się pisać i rzeczy, których nie chce się czytać. Bo bolą. Mnie w książce Carmela Abbate najbardziej zabolał żart księdza Sergia, który siedząc w barze ze swoim kolegą księdzem pedofilem, na widok przechodzącego małego dziecka mówi: "Czyżby Bóg nam go zesłał?"

Jak mi powiedział Carmelo Abbate - "Jeszcze dwa, trzy lata temu nie mógłby napisać "Golgoty", a jeżeli by ją nawet napisał, nikt by mu jej nie wydał". Dziś książka wyszła, ale na razie media o niej milczą, bo dziennikarzy przede wszystkim cechuje wysoka autocenzura. Poza tym nikt nie chce pisać o rzeczach zbyt bolesnych.

Dlaczego więc niektórzy dziennikarze, pomimo wszystko, decydują się przebyć krzyżową drogę pedofilii? Nie dlatego, że z powodów ideologicznych chcą dokuczyć Kościołowi, lecz dlatego, że opinia publiczna chce poznać całą prawdę. To społeczeństwo zaczęło patrzeć okiem krytycznym na instytucję reprezentującą Boga na Ziemi.

Są książki, których nie chciałoby się napisać i książki, których nie chciałoby się przeczytać i o których nie chce się mówić. Pedofilia to jednak "góra cierpienia", to współczesna Golgota, której ani historia, ani opinia publiczna, ani Kościół nie może omijać.


Agnieszka Zakrzewicz z Rzymu

wtorek, 13 marca 2012

71. Piotr Szumlewicz - "Ojciec NieŚwięty. Krytyczne głosy o Janie Pawle II"

"Ojciec NieŚwięty. Krytyczne głosy o Janie Pawle II"

Autor: Piotr Szumlewicz (red.)
Seria: One shot
Miejsce i rok wydania: 2012
Wydawca: Czarna Owca
Liczba stron: 311
Wymiary: 13,5x20,5 cm
ISBN: 978-83-7554-217-2
Okładka: Miękka
Ilustracje: Nie
Cena: 34,90 zł (bez rabatów)

OpisZbiór wywiadów ze znanymi postaciami polskiego życia publicznego na temat mrocznych stron pontyfikatu Jana Pawła II. Krytyczne głosy o Janie Pawle II prezentują: Stanisław Obirek, Adam Cioch, Tomasz Żukowski, Joanna Senyszyn, Agnieszka Zakrzewicz, Janusz Palikot, Katarzyna Nadana-Sokołowska, Marek Balicki, Artur Zawisza, Magdalena Środa, Jerzy Urban, Jerzy Krzyszpień, Jakub Majmurek, Tomasz Piątek, Jarosław Klebaniuk. Wśród rozmówców Piotra Szumlewicza są dziennikarze, politycy i naukowcy, przedstawiciele różnych wyznań i opcji światopoglądowych. Mówią oni o innym aspekcie działalności i nauczania Jana Pawła II.
Poruszane tu problemy od dawna są obecne na łamach europejskiej i światowej prasy, która zawsze starała się ukazywać pełną gamę poglądów dotyczących spuścizny Jana Pawła II. W polskiej debacie publicznej ta tematyka nadal jest naznaczona piętnem tabu ze względu na niepisany zakaz krytyki papieża.

W książce znajdują się rozmowy o pedofilii w strukturach Kościoła katolickiego, praniu brudnych pieniędzy i współpracy Watykanu z krwawymi dyktatorami. Skupiając się na faktach i merytorycznych opiniach, Szumlewicz i jego rozmówcy nie dają podstaw do oskarżeń o „tani antyklerykalizm”. Powstała w ten sposób książka stanowi pierwszą w Polsce całościową krytyczną analizę pontyfikatu polskiego papieża. Z pewnością wielu się nie spodoba, ale osoby ceniące nie tylko świecki światopogląd, lecz także niezależność myślenia w każdej dziedzinie, mogą tu odnaleźć potwierdzenie i rozwinięcie własnych wątpliwości oraz poczuć zachętę do otwartego wyrażenia swoich poglądów.

Czy to możliwe, aby w dużym demokratycznym kraju należącym do Unii Europejskiej największym autorytetem, cieszącym się powszechnym szacunkiem, była osoba, która tuszowała skandale pedofilskie, chroniła oszustów, współpracowała z krwawymi reżimami, kwestionowała prawa mniejszości i wspierała dyskryminację kobiet? Odpowiedź na to pytanie jest twierdząca. Tak. Jest to możliwe. Mowa tutaj o Polsce, a tym autorytetem jest zmarły w 2005 roku papież Jan Paweł II.

Niniejsza książka nie jest jedynie krytyką Jana Pawła II, ale także – być może nawet w większym stopniu – oskarżeniem polskich elit, które przez wiele lat pielęgnowały papieskie mity i ukrywały fakty stawiające Jana Pawła II w niekorzystnym świetle. Jeżeli w demokratycznym kraju jedną z podstawowych funkcji mediów jest podejrzliwość
wobec władzy i ujawnianie jej nadużyć, to polskie środki masowego przekazu nie pełnią tej roli w stosunku do władzy kościelnej. Bezkrytyczny kult papieża stał się dla polskiego establishmentu oczywistością. Słowa papieża podlegają egzegezie, a nie krytyce.
Zgoda ponad podziałami w autorytarnej czci dla polskiego papieża okazała się skuteczniejszym instrumentem zamykania ust krytykom niż otwarta cenzura. Po wielu latach powtarzania, że Jan Paweł II był wielkim politykiem, mężem stanu, przywódcą duchowym, myślicielem, nawet część krytycznych wobec Kościoła dziennikarzy zrezygnowała z rzeczowej analizy pontyfikatu polskiego papieża.
(ze wstępu)

70. Piotr Szumlewicz - "Ojciec NieŚwięty. Krytyczne głosy o Janie Pawle II"


Fragment wywiadu z Agnieszką Zakrzewicz


W 2009 roku prokurator rzymski Luca Tescaroli, prowadzący wiele prcocesów i między innymi – proces i apelację w sprawie zabójstwa Calviego, pojechał do Gdańska przesłuchać Lecha Wałęsę. Z niedyskrecji opublikowanych później w dzienniku „La Repubblica“ wiemy, że Wałęsa przyznał, iż Watykan poprzez księży, biskupów i organizacje religijne finansował „Solidarność“. Były lider związków zawodowych powiedział Tescaroli, że on osobiście nie miał nigdy do czynienia z pieniędzmi, bo był pod ścisłą kontrolą służb specjalnych i że nie pamięta nazwisk duchownych, którzy oferowali i dawali „charytatywną“ pomoc finansową, która w większości miała miejsce na poziomie regionalnym i często w darach (papier, maszyny, tusz dla drukarni w podziemiu), a nie w pieniądzach. Kiedy Tescaroli poinformował Wałęsę, że w jednym ze swoich listów Roberto Calvi pisał o tym, że Bank Ambrosiano finansował „Solidarność“ – były syndykalista odpowiedział, że on był przez jakiś czas internowany i może pieniądze przychodziły, ale nikt nigdy nie pytał skąd.

Prokurator Luca Tescaroli jest osobą, która dzięki licznym dochodzeniom i procesom dotyczącym mafii (ja miałam okazję przeprowadzać z nim rozmowę na temat zamachu na sędziego Giovanniego Falcone), przesłuchał olbrzymią ilość świadków koronnych i zdobył wiele dowodów. Tescaroli jest pierwszym prokuratorem włoskim, który dzięki swoim dochodzeniom wykazał, że bank watykański IOR od końca lat 60. był pralnią brudnych pieniędzy mafijnych pochodzących z działalności przestępczej. Pieniądze te były użyte przez Watykan do walki z komunizmem w Europie Wschodniej i w Ameryce Łacińskiej. O tym Luca Tescaroli opowiada w wywiadzie udzielonym Pinottiemu i Galeazziemu w ich książce „Wojtyla segreto“, która była protestem przeciwko beatyfikacji.

W liście Calviego do Wojtyły, który już cytowałam – bankier Boga pisał: „Wielu jest takich, którzy robią mi zachęcające obietnice pomocy pod warunkiem, że ja opowiem o mojej działalności w interesie Kościoła; bardzo wielu chciałoby dowiedzieć się ode mnie czy dostarczyłem broń lub inne środki niektórym reżimom państw południowo-amerykańskich, aby dopomóc im w zwalczaniu naszych wspólnych wrogów, i czy dostarczyłem środków ekonomicznych „Solidarności“ oraz broń i pieniądze innym organizacjom z państw ze Wschodu; ale ja nie daję się szantażować; ja zawsze wybrałem drogę wierności i lojalności nawet za cenę wysokiego ryzyka!“. W tym fragmencie tego desperackiego listu – Roberto Calvi daje jasno do zrozumienia Janowi Pawłowi II, co zrobił dla Watykanu i o czym może opowiedzieć, jeżeli nikt mu nie pomoże.

Żona Calviego opowiedziała, że Roberto wyznał jej, iż podczas spotkania prywatnego z papieżem Polakiem, ten obiecał mu, że jeżeli bankier pomoże mu w sprawie „Solidarności“, postawi go na czele IOR. Natomiast wielebny mistrz loży masońskiej Propaganda 2 – Licio Gelli wspominał: „We wrześniu 1980 Calvi zwierzył mi się, że był zmartwiony, gdyż musiał zapłacić 80 milionów dolarów związkowi zawodowemu „Solidarność“ i na zdobycie pieniędzy miał tylko tydzień“.

W 1997 roku ukazała się książka Marco Politiego i Carla Bernsteina (przetłumaczona także na język polski) „Jego świątobliwość. Jan Paweł II i nieznana historia naszych czasów“ – w której autorzy, na podstawie znalezionych dokumentów napisali, że CIA przekazała na utrzymanie Solidarności 50 milionów dolarów. W wywiadzie jakiego Politi udzielił mi zaraz po opublikowaniu książki, powiedział, że on osobiście jest pewny, że pieniądze dla „Solidarności“ przychodziły także z innych źródeł – bezpośrednio z Watykanu i przez Roberto Calviego. Pisząc książkę autorzy jednak nie znaleźli na to dowodów.

Podczas rzymskiego procesu w sprawie zabójstwa Calviego, prowadzonego przez prokuratora Tescaroli – Francesco Pazienza zeznał, że brał udział w operacji przesłania funduszy dla „Solidarności“, zorganizowanej przez IOR, razem z Bankiem Ambrosiano w 1982 roku, która odbyła się w formie transportu do Gdańska sztabek złota o wartości 4 milionów dolarów ukrytych w samochodzie Łada. Francesco Pazienza jest chyba jedną z najbardziej tajemniczych postaci całego skandalu. Był agentem włoskiego wywiadu SISMI i współpracował z CIA choć nie wiadomo w jakim stopniu. To co robił ten człowiek najlepiej oddaje opis Philipa Willana, jaki dał w udzielonym mi wywiadzie: „Francesco Pazienza był młodym człowiekiem, aferzystą-biznesmenem mającym bardzo szerokie kontakty międzynarodowe. Wszedł w życie Calviego, bardzo głęboko, gdyż najprawdopodobniej miał zadanie przeprowadzić dochodzenie dotyczące wszystkich nielegalnych spraw, jakie były prowadzone przez jego bank. Posiadał dokumenty dotyczące afer Calviego – bardzo kompromitujące i ważne – zamiast jednak przekazać te dokumenty swoim zleceniodawcom, sprzedał je Calviemu i zobowiązał bankiera, aby zatrudnił go jako doradcę. Miał na niego ogromny wpływ – ponieważ Calvi wierzył w sekretną władzę, w nadrzędny poziom tej nielegalnej władzy, jaki stanowiły pewne kręgi polityczne, tajne służby wojskowe, loże masońskie, a także przestępczość zorganizowana. Pazienza miał związki z tymi wszystkimi „sektorami“ – potrafił więc łatwo przekonać Calviego, aby słuchał jego rad.“. Od 2007 roku Pazienza jest na zwolnieniu warunkowym, po spędzeniu wielu lat w więzieniu za liczne przestępstwa – krach Banku Ambrosiano, zdrada sekretów państwowych, zacieranie i mylenie śladów w sprawie zamachu w Bolonii w 1980 r. Zamach na stacji kolejowej w Bolonii (2 sierpnia 1980 r.), to najbardyiej krwawe wydarzenie w historii Włoch od czasów II wojny światowej, w którym było 80 zabitych i 200 rannych, i wskazuje na to, że przez Banco Ambrosiano przechodziły nie tylko „charytatywne“ oferty dla „Solidarności“, ale także dla terroryzmu ekstremalnej prawicy w Europie (kontrastującego Czerwone Brygady i inne organizacje terrorystyczne o matrycy komunistycznej) oraz dla reżimów prawicowych i partyzantki antykomunistycznej w Ameryce Łacińskiej.

Bank Calviego finansował antyrządową partyzantkę Contras w Nikaragui przeciwko sandynistom, z bazami w Hondurasie i Kostaryce. Contras zwalczali nie tylko samych sandinistów, ale i sprzyjającą im ludność cywilną, atakując szpitale, kościoły, gospodarstwa, domy. Istnieje hipoteza, że pieniądze jakie wypompowano z Banco Ambrosiano poprzez spółki zagraniczne w rajach fiskalnych kontrolowane przez IOR, posłużyły również do zakupu rakiet, aby Argentyna mogła prowadzić wojnę z Wielką Brytanią o Falklandy-Malwiny, która rozpoczęła się 2 kwietnia 1982 r. Loża P2 miała uprzywilejowane związki z Argentyną, gdzie zakupem broni zajmował się admirał Emilio Eduardo Massera (członek Propagandy 2), jeden z przywódców prawicowej junty wojskowej po zamachu stanu w 1976 r., a także szef ESMA – Wojskowej Szkoły Mechanicznej, która była centralą tortur dysydentów lewicowych.

W całej makabrycznej historii jest także jeden symboliczny szczegół, o którym zapomina się dzisiaj. Kiedy znaleziono zwłoki Calviego powieszone pod Blackfriars Bridge w Londynie, most był pomalowany w biało-niebieskie pasy jak flaga argentyńska. Jakby to był znak – sfinansowanie wojny przeciwko Koronie to było już zbyt wiele…

Oczywiście wszystkie te fakty miały swoje podłoże polityczno-historyczne, o którym nie możemy zapominać. Toczyła się zimna wojna. Trwała rywalizacja ideologiczna i polityczna pomiędzy Związkiem Radzieckim i satelitarnymi państwami socjalistycznymi a demokratycznymi państwami kapitalistycznymi pod przywództwem Stanów Zjednoczonych. Trwał intensywny wyścig zbrojeń. Komunizm dążył do rozszerzania zasięgu światowej rewolucji proletariackiej, kapitalizm chciał ją ograniczyć i zwyciężyć. To były krwawe, niespokojne lata (terroryzm, zamachy, porwania, rewolucje, przewroty) i wydawało się zawsze, że świat stoi na przepaści wojny nuklearnej. W tej sytuacji wszystkie chwyty były dozwolone. Zaledwie 13 maja 1981 roku miał miejsce zamach na papieża, co mogło też wpłynąć na jego decyzje i osobiste przekonania o konieczności prowadzenia świętej wojny z „Imperium Zła“, w której znalazł nieocenionego sprzymierzeńca Ronalda Reagana – prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Wszystkiego tego, co powyżej już opowiedziałam nie da się jednak zrozumieć bez nakreślenia choć w skrócie postaci Czcigodnego Mistrza loży masońskiej Propaganda 2 – Licio Gelliego. 17 marca 1981 roku sędziowie Gherardo Colombo i Giuliano Turone, prowadzący dochodzenie w sprawie (jak się później okazało upozorowanego) porwania bankiera Michele Sindona, nakazali przeszukanie Willi Wandy i fabryki Gelliego w Arezzo. Przy tej okazji znaleziono listę członków loży P2. Wśród 932 członków były nazwiska 44 posłów, 3 ministrów, 12 generałów Karabiniwrów, 5 generałów Gwardii Finansowej, 22 generałów armii, 4 generałów lotnictwa, 8 admirałów oraz wszyscy szefowie wszystkich wywiadów włoskich (Vito Miceli - SIOS, Giuseppe Santovito - SISMI, Walter Pelosi - CESIS i Giulio Grassini - SISDE), a oprócz nich Silvio Berlusconi,Vittorio Emanuele di Savoia, Roberto Calvi, Michele Sindona, Umberto Ortolani, Flavio Carboni, Francesco Pazienza i inni.

Zdaniem sędziów to była tylko lista oficjalna „loży krytej“, bo oprócz niej musiał istnieć jeszcze wyższy poziom okryty całkowitą tajemnicą (do którego należał najprawdopodobniej także wielokrotny premier Giulio Andreotti, uważany nawet za prawdziwego Mistrza).

We wrześniu 1978 roku znany dziennikarz Carmine Pecorelli (zastrzelony 20 marca 1979 r. przez nieznanych sprawców, których nigdy nie odkryto), w swoim tygodniku „OP“ (Osservatore Politico) opublikował listę 121 duchownych należących do loży masońskiej P2 – wśród nich byli: bp. Paul Marcinkus, kard. Jean-Marie Villot (sekretarz stanu), kard. Agostino Casaroli (ówczesny minister spraw zagranicznych Watykanu i sekretarz stanu za pontyfikatu Wojtyły), abp. Pasquale Macchi (sekretarz papieża Pawła VI), bp. Donato De Bonis (ważna postać w banku IOR), kard. Ugo Paoletti (wikariusz generalny Rzymu), ks. Virgilio Levi (vicedyrektor gazety „Osservatore Romano“), abp. Annibale Bugnini (przewodniczący Komisji Liturgicznej), kard. Roberto Tucci (dyrektor Radia Watykańskiego), i inni.

W latach 1976-1981 kryta loża masońska Propaganda 2 była u szczytu swojej potęgi i rozpoczęła ekspansję także poza granicami Włoch – w Urugwaju, Argentynie, Wenezueli, Rumunii oraz w niektórych krajach arabskich. Licio Gelli cieszył się wszelkimi przywilejami i najwyższą protekcją (miał nawet argentyński paszport dyplomatyczny). Bez wątpienia był związany ze służbami wywiadowczymi i z organizacją paramilitarną „Gladio“, wchodzącą w skład natowskiej „Stay Behind Net“, która działała w krajach Paktu Północnoatlantyckiego i miała za zadanie bronić je przed atakiem ze strony Układu Warszawskiego lub przed dojściem do władzy partii komunistycznych lub lewicowych. Jak wynika z dokumentów ujawnionych we Włoszech w 1990 r., po upadku Muru Berlińskiego – „Gladio“ i bezpośrednio także Gelli stali za „strategią napięcia“, a więc za serią zamachów terrorystycznych zorganizowanych przez ekstremistów prawicowych. Licio Gelli, tak jak Francesco Pazienza został skazany za zdradę sekretów państwowych oraz za zacieranie i mylenie śladów w sprawie zamachu w Bolonii w 1980 r. oraz za krach Banco Ambrosiano.

Bankier Boga dawał Czcigodnemu Mistrzowi pieniądze na te wszystkie działania. Bardzo dużo pieniędzy. Upublicznienie listy członków P2 (21 maja 1981 roku) zbiega się z odkryciem bankructwa Banco Ambrosiano. Po ucieczce Gelliego z Włoch, Calvi został bez protekcji. Jest bardzo prawdopodobne, że później szantażował Czcigodnego Mistrza, aby uratować swój bank i życie.

Wszystkie fakty związane z zabójstwem Robetra Calviego to – użyję słów Philipa Willana – „mieszanka naprawdę wybuchowa i kompromitująca dla tych wszystkich, którzy masowo brali udział w tym wielkim, zbiorowym wysiłku, jakim była walka z komunizmem” i Watykan Jana Pawła II był jednym z głównych graczy, często rozdającym karty.

Ile pieniędzy naprawdę otrzymały związki zawodowe „solidarność“? – dziś jeszcze tego dokładnie nie wiemy i być może będzie to bardzo trudne do ustalenia bo w Polsce chyba nikt tych pieniędzy nie księgował.

Dwa dni po tym, jak Roberto Calvi podpisał się pod swoim listem do papieża – 7 czerwca 1982 r., w Bibliotece Watykańskiej odbyło się spotkanie pomiędzy Janem Pawłem II a prezydentem stanów Zjednoczonych – Rnaldem Reaganem. W sali obok rozmawiali natomiast sekretarz stanu stolicy Apostolskiej - kardynał Agostino Casaroli, biskup Achille silvestrini, sekretarz stanu UsA - Alexander Haig, nowy i stary doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego - William Clark i Richard Allen. Tematem rozmowy była ojczyzna papieża – Polska, w której od siedmiu miesięcy trwał stan wojenny, solidarność była zdelegalizowana, Lech Wałęsa był internowany, ludzie działający w podziemiu musieli się ukrywać przed sB. Wtedy zostało zawarte sekretne „święte przymierze“ pomiędzy Wojtyłą a Reaganem, o którym pisali Bernstein i Politi w swojej książce. Komunizm można było pokonać zaczynając od Polski i wykorzystując do tego „solidarność“, którą trzeba było jednak utrzymać przy życiu i pomóc się jej rozwinąć dając pieniądze i pomoc materialną.

Jest jeszcze jeden interesujący trop, który podał Gordon Thomas w artykule opublikowanym we „Wprost“ w 2004 r. - „Kto ukradł 200 mln dolarów przekazanych „Solidarności“ przez CIA?”, powołując się na Davida Yallopa. Thomas mówi o tym, że CIA i bank watykański IOR utworzyły w 1983 r. tajny fundusz w wysokości 200 mln dolarów, które miały być przesłane do Polski poprzez centralę związkową w Brukseli, przechodząc wcześniej bardzo skomplikowane przelewy przez wiele banków amerykańskich, szwajcarski, panamski, angielski i inne, i skończyć w banku watykańskim. Z IOR pieniądze miały trafić do Bank Lambert w Brukseli. Za operację był odpowiedzialny Richard Brenneke. Thomas twierdzi, że Brenneke, mający poparcie ówczesnego szefa CIA Williama Caseya, prał w Instytucie Dzieł Religijnych miliony dolarów pochodzące od mafii amerykańskiej, z nielegalnej sprzedaży broni oraz z przemytu narkotyków. Jak pisze Thomas „Brenneke opowiada, że fundusze, którymi dysponowała CIA, pochodziły na przykład ze sprzedaży broni Iranowi. Potem kupowano za nie narkotyki w Ameryce Południowej i sprzedawano działającej w USA mafii. Następnie za pieniądze od mafii kupowano broń dla Contras w Nikaragui.”

O planach przekazania 200 mln dolarów przez administrację Raegana nuncjusz nadzwyczjny abp. Luigi Poggi poinformował dwóch najbliższych współpracowników Jana Pawła II – biskupa Paula Marcinkusa i prałata stanisława Dziwisza. Szczegóły operacji Marcinkus omawiał z Caseyem i Brenneke'em w Villa Sritch. Jak twierdzi Thomas – pieniądze nigdy nie dotarły do banku w Brukseli i tym bardziej do Polski. 200 mln dolarów przeznaczonych przez administrację Raegana dla „solidarności“ rozpłynęło ię gdzieś pomiędzy bankiem watykańskim, służbami bezpieczeństwa (CIA, Mossad, KGB, polskie komunistyczne służby specjalne?). O planach przekazania pieniędzy wiedziało KGB i Mossad – ten dzięki programowi komputerowemu Promis sprzedanemu władzom PRL przez Roberta Maxwella, który też zginął w niewyjaśnionych okolicznościach w 1991 roku.

Jak pisał Gordon Thomas w artykule opublikowanym we „Wprost“ – „Sposób przeprowadzenia tej operacji stał się później przedmiotem publicznego sporu między prof. Richardem Pipesem, jednym z głównych doradców prezydenta Ronalda Reagana, a prof. Zbigniewem Brzezińskim, byłym doradcą prezydenta Jimmy'ego Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego. Pipes pytał Brzezińskiego: „Jeśli pieniądze nigdy nie dotarły do „Solidarności“, to co się z nimi stało?. Brzeziński nie odpowiedział.”

Jak widać na podanych przykładach jest wiele źródeł, które podają różne sumy i różne okresy ich przepływu dla „solidarności“. Czy rzeczywiście polski związek zawodowy otrzymał te miliony dolarów, czy tylko jakieś symboliczne pieniądze, które pozwoliły mu przetrwać, uzbierane i przekazane przez związki zawodowe innych krajów? A może większość brudnych pieniędzy, ale przeznaczonych oficjalnie i legalnie na walkę antykomunistyczną w Polsce, rozpłynęła się gdzieś po drodze, tworząc kolejne „czarne fundusze“ przeznaczane na kolejne brudne operacje? Nie wiem - w końcu u nas finansowano tylko podziemne drukarnie, a nie walkę zbrojną… Widząc jednak, że istnieje ogólne przekonanie poza granicami kraju, że w „solidarność“ wpompowano setki milionów dolarów pochodzących z nielegalnych interesów – myślę, że również w Polsce tę sprawę powinno się potraktować poważniej i zacząć szukać prawdy.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

69. Holocaust kanadyjski - ukryta historia

Już od wielu lat Kevin Annett, były pastor protestancki ze Zjednoczonego Kościoła Kanady, opowiada światu o nadużyciach i zbrodniach popełnionych na rdzennych mieszkańcach Nowej Francji w tak zwanych chrześcijańskich "szkołach rezydencjyjnych" (domy-szkoły) - najpierw w swojej książce "Hidden from History: The Canadian Holocaust", a następnie poprzez film dokumentalny w reżyserii Louie Lawlessa pt.: "Unrepentant" (Skrucha).

Annett próbuje wstrząsnąć międzynarodową opinią publiczną informując ją o systematycznej przemocy fizycznej, przemocy seksualnej, elektroszokach, eksperymentach medycznych, masowej sterylizacji i morderstwach popełnionych na kanadyjskich tubylcach w drugiej połowie XX wieku. Świat jednak nadal jest głuchy i ślepy...


Historia ta przypomina zakony sióstr Magdalenek - instytuty katolickie w Irlandii, w których zamykano "grzesznice" i przez które przeszło około 30 tysięcy dziewcząt, a ostatni z nich zlikwidowano w 1996 roku. O Magdalenkach świat dowiedział się dopiero z filmu Petera Mullana w 2002 roku, a Watykan powątpiewał w prawdziwość opowiedzianej w nim historii katolickiej przemocy. W przypadku kanadyjskich Indian ze szkół rezydencyjnych problem jest poważniejszy, gdyż chodzi o ludobójstwo popełnione na 50 tysiącach dzieci. Milczenie jest wynikiem konsternacji?


"Moja kampania rozpoczęła się w 1996 roku, ale dopiero od 2008, Kościół i rząd kanadyjski zaczęły reagować na przedstawione dowody zgonów, które miały miejsce w domach-szkołach. Kościół nadal odmawia oddania szczątków dzieci, za których śmierć jest odpowiedzialny oraz ujawnienia osób, które się do tego przyczyniły. Kościół ukrywa się za swoimi adwokatami i jako alibi ma "przeprosiny" kanadyjskiego rządu dokonane w imieniu wszystkich. Nikt jeszcze nie był ścigany lub aresztowany za śmierć tych dzieci, choć udokumentowałem, że umarło ponad 50.000 małych Indian." - mówił Kevin Annett w wywiadzie udzielonym w 2010 r. dla włoskiego dziennika "Il Manifesto", podczas wizyty w Rzymie z okazji prezentacji filmu "Unrepentant" we włoskiej Izbie Deputowanych.


Ucywilizowanie dzikusów


Pierwsze szkoły chrześcijańskie powstały w Nowej Francji już w 1629 r., z inicjatywy zakonu franciszkanów. W XIX wieku ustawy (Gradual Civilization Act - 1857 r., British North American Act - 1867 r., The Indian Act - 1876 r.) ogłoszone przez rząd federalny doprowadziły do uznania tubylców za rasę niższą i zamknięcia ich w rezerwatach. Indiańskie dzieci były zmuszone do opuszczenia swoich rodzin i zostały wdrożone siłą do chrześcijańskich szkół z internatami. Celem szkół rezydencyjnych było "cywilizować" tubylców i przekształcić ich w "ciemnoskórych Europejczyków". Kościół katolicki oraz Zjednoczony Kościół Kanady (zrzeszający protestantów, anglikanów i prezbiterian) zajął się indoktrynacją na zlecenie rządu federalnego w celu "zasymilowania" dzieci indiańskich w kanadyjskim społeczeństwie poprzez eliminację kontaktu z rodziną, zakaz mówienia w ich własnym języku, przyswojenie obcej duchowości i kultury, używając w tym celu przemocy fizycznej i psychicznej, nadużyć seksualnych a nawet posuwając się do zbrodni. Rząd płacił ponad 100 dolarów na rok na każdego indiańskiego ucznia - dla Kościoła był to więc przede wszystkim dobry biznes.


W Kanadzie, w drugiej połowie XX wieku istniało ponad 130 szkół rezydencyjnych i niestety w większości były to szkoły katolickie. Na przestrzeni ponad 100 lat przeszło przez nie ok 150 tys. dzieci indiańskich. Ostatnie 7 szkół działało jeszcze w 1993 r., pomimo, że rząd federalny już dawno zorientował się, że ta metoda asymilacji nie przyniosła pożądanych rezultatów.


W 1946 roku, dzieci indiańskie ze szkół rezydencjalnych - nie dobrowolnie, ale za zgodą władz kościelnych i rządowych - zaczęły być wykorzystywane do eksperymentów medycznych prowadzonych przez CIA, w ramach tajnej operacji znanej pod kryptonimem “Paperclip” (Spinacz). Po zakończeniu II wojny światowej, amerykańskie służby specjalne przerzuciły do USA naukowców nazistowskich, z których większość powinna być skazana za zbrodnie przeciwko ludzkości, by kontynuowali nadal badania nad rozwojem broni biologicznej i chemicznej. Eksperymenty na dzieciach ze szkół rezydencyjnych trwały do 1970 roku.


Zabójstwa dzieci w chrześcijańskich domach-szkołach zostały udokumentowane i udowodnione w większości na podstawie zeznań świadków naocznych, którzy opowiadali, że ich koledzy byli bici i kopani na śmierć, wyrzucani przez okno, spychani ze schodów, znikali w niewyjaśnionych okolicznościach, odbierali sobie życie lub topili się czy zamarzali na śmierć podczas ucieczki. Duży odsetek dzieci umierał na gruźlicę, z powodu braku odpowiedniej opieki medycznej, niedożywienia, wycieńczającej pracy. Większość Indian, którzy ukończyli szkoły rezydencyjne wpadła w alkoholizm, trafiła do więzienia, popełniła samobójstwo lub zmarła w młodym wieku w sposób nagły lub tragiczny. Z tego powodu dochodzenia w sprawie zabójstw dokonanych w domach-szkołach na ich kolegach, nie mogły być kontynuowane. Szacuje się, że śmiertelność w szkołach z internatami prowadzonych przez Kościół wynosiła 24%. Jeżeli doliczy się do tego liczbę osób, która zmarła po ich opuszczeniu - śmiertelność wzrasta do 42%.


Znikanie dzieci było na porządku dziennym, nikt z uczniów nie dopytywał się co się stało z kolegami, w obawie by nie podzielić ich losu. Także rodzice zamknięci w rezerwatach, bez możliwości opuszczania ich, dopiero po latach dowiadywali się o tym, że ich dzieci przepadły bez śladu. Do tego należy dodać jeszcze fałszowanie dokumentów i statystyk przez zarządców szkół mające na celu uniknięcie odpowiedzialności i nie trudno zrozumieć dlaczego z taką łatwością udawało się przemilczeć zbrodnie przez lata, a wielu do tej pory ma wątpliwości czy było to ludobójstwo?


Lista nadużyć stwierdzonych przez Dr. Rolanda Chrisjhon, na dzieciach zamkniętych w całodobowych szkołach z internatami jest dość wszechstronna: przemoc fizyczna; napaści na tle seksualnym, w tym: przymuszanie do współżycia seksualnego z mężczyznami lub kobietami pełniącymi rolę zwierzchników i opiekunów dzieci oraz młodych dziewcząt; kontakty oralno-genitalne lub wymuszanie masturbacji na podopiecznych; przymusowe rewizje mające na celu dotykanie organów płciowych dzieci; wywoływanie poronień lub przymuszanie do aborcji młodych dziewcząt, które zaszły w ciążę w wyniku stosunków seksualnych ze swoimi wychowawcami w sutannach; sterylizacje dorastających dziewcząt indiańskich; wbijanie dzieciom, które między sobą mówiły w dialektach indiańskich igieł w język i pozostawianie ich przez długi czas, aby raniły jamę ustną; wbijanie igieł i nakłuwanie ostrymi narzędziami innych narządów dzieci; oparzenia dzieci gorącą wodą lub rozgrzanymi przedmiotami; wiązanie i przywiązywanie do łóżek; stosowanie elektroszoku; bicie dzieci do utraty świadomości, powodujące poważne obrażenia - w tym złamane ręce, nogi, żebra, złamania kości czaszki, pękanie błony bębenkowej; zmuszanie chorych dzieci do jedzenia własnych wymiocin; stosowanie kary narażania dzieci na negatywne skutki działania elementów przyrodniczych (śnieg, deszcz i ciemności), czasami przedłużone do stanu wywoływania zagrożenia życia (zamrażanie lub np. zapalenie płuc); nie zapewnianie opieki zdrowotnej osobom cierpiącym z powodu przemocy fizycznej; golenie głów dzieci (jako kara za nieposłuszeństwo).

Aż nie chce się wierzyć, że robili to duchowni i siostry zakonne...


Pękła tama milczenia


Dopiero w 1990 r., Zgromadzenie Pierwszych Narodów (Assembly of First Nations), po raz pierwszy dyskutowało publicznie o nadużyciach i zbrodniach na dzieciach indiańskich popełnionych przez kościół i rząd. W 1994, świadkowie naoczni zabójstw dokonanych w szkole rezydencyjnej Alberni opowiedzieli publicznie o morderstwach i torturach z ambony wielebnego Kevina Annetta w kościele w Port Alberni. Duchowny został natychmiast odwołany z urzędu pastora i wydalony ze Zjednoczonego Kościoła Kanady. Dwa lata później do sądu kanadyjskiego wpłynęły pierwsze pozwy Indian skierowane przeciwko Kościołowi i rządowi federalnemu. W odpowiedzi - zwierzchnicy Annetta wydali mu nakaz milczenia. Kevin Annett wraz z działaczami indiańskimi przedstawił publicznie więcej dowodów zabójstw, sterylizacji i innych zbrodni popełnionych w całodobowej szkole Alberni w jego byłej parafii, a liczba pozwów sądowych ze strony ofiar wzrosła do 5 tys.


14 czerwca 1998, IHRAAM (Międzynarodowe Stowarzyszenie na rzecz Praw Człowieka Mniejszości Amerykańskiej), zrzeszone w Organizacji Narodów Zjednoczonych, powołało pierwszy niezależny trybunał mający na celu zbadanie "holocaustu kanadyjskiego". Dziesiątki rdzennych mieszkańców przedstawiło dowody popełnionych zbrodni przeciwko ludzkości. Trybunał stwierdził, że rząd Kanady i Kościół katolicki oraz Zjednoczony Kościół Kanady są winni współudziału w ludobójstwie, i zalecił, by ONZ otworzyła dochodzenie w sprawie zbrodni wojennych. W 1998 ONZ odrzuciła jednak wniosek IHRAAM co wywołało kampanię oszczerstw przeciwko pastorowi.


W związku ze wzrostem składanych pozwów o odszkodowania za przestępstwa i nadużycia popełnione w szkołach rezydencyjnych, które przekroczyły 10 tys., Kościół wynajął adwokatów, a rząd kanadyjski zdecydował się przejąć na siebie koszty procesów i wypłatę odszkodowań, choć IHRAAM wyraźnie wskazał, że większa odpowiedzialność za zbrodnie leży po stronie instytucji religijnych. W kwietniu 2000 r., Federalne Ministerstwo Zdrowia przyznało się, że wykorzystywano dzieci indiańskie z czterech szkół rezydencyjnych, w tym także z Port Alberni, do eksperymentów medycznych w 1940-1950. Nie podawano im celowo żadnych witamin i nie stosowano leczenia stomatologicznego w celu zbadania efektów ubocznych.


W sierpniu 2000 r., powołano wreszcie Komisję Prawdy w sprawie ludobójstwa w Kanadzie, z Kevinem Annettem jako sekretarzem. Jej zadaniem jest kontynuowanie pracy Trybunału IHRAAM i doprowadzenie do postawienia zarzutu ludobójstwa Kościołowi, RCMP (kanadyjska policja konna) i rządowi Kanady. W lutym 2001 roku, ukazała się książka Annetta "Hidden from History: The Canadian Holocaust", której publikacji rząd chciał zapobiec i która w rzeczywistości po raz pierwszy poruszyła światową opinię publiczną.


Przyznajemy się, ale to była przecież mała zbrodnia...


Zarówno rząd kanadyjski, jak i głowa Kościoła katolickiego przyznały, że popełniono zbrodnie w domach-szkołach. 11 czerwca 2008 r. premier Stephen Harper oficjalnie przeprosił za ludobójstwo i nadużycia w stosunku do rdzennych mieszkańców Kanady. „Traktowanie dzieci w szkołach rządowych to smutny rozdział naszej historii” – powiedział w przemówieniu w Izbie Gmin, przed grupą dawnych uczniów szkół rezydencyjnych oraz przywódcą rdzennej ludności Kanady - Philipem Fontaine. „Dziś widzimy, że polityka asymilacji była zła, wyrządziła wiele krzywd i nie ma na nią miejsca w naszym kraju” – dodał premier z Partii Konserwatywnej, niechętny początkowo takiej publicznej ekspiacji.


Ze swej strony papież Ratzinger, podczas audiencji z Philem Fontaine, kanadyjskim prawnikiem i politykiem, przywódcą rdzennych Kanadyjczyków, Wodzem Krajowym Zgromadzenia Pierwszych Narodów, wyraził "głębokie ubolewanie z powodu niegodnego postępowania niektórych członków Kościoła", jakie spowodowały cierpienia "niektórych miejscowych dzieci wdrożonych do kanadyjskiego systemu szkół rezydencyjnych". Te przeprosiny brzmiały jednak jak próba umniejszenia problemu i zamknięcia całej sprawy.


Jak napisał Marco Cinque w swoim artykule "Holocaust kanadyjski" zamieszczonym w "Il Manifesto" w 2010 r., - jeśli popełniono zbrodnie i przyznano się do nej oraz za nią przeproszono, zakłada się, że muszą być również przestępcy, którzy ją popełnili i jest więc dziwne, że nie są oni ścigani zgodnie z prawem.


"Co najmniej 50 tysięcy dzieci zmarło w katolickich szkołach rezydencyjnych, nie licząc wszystkich tych, którym pozostaną blizny na zawsze, fizycznie i psychicznie, po torturach i przemocy. Ale obecna sytuacja w kanadyjskim rezerwacje Indian jest nadal tragiczna, a tubylcy są nadal ofiarami ubóstwa, przemocy, rasizmu, dyskryminacji i tajemniczych zaginięć. W ciągu ostatnich 20 lat, około 500 kobiet indiańskich rozpłynęło się w powietrzu w Kanadzie. Annett zadenuncjował zniknięcie wielu osób z centrum indiańskiego w Vancouver Eastside i zaangażowanie w to agentów Kanadyjskiej Królewskiej Policji Konnej (RCMP), Kościoła i samego rządu. Tajemnicze zniknięcia, udokumentowane i potwierdzone przez naocznych świadków, mają związek z siecią pedofilów oraz produkcją filmów porno i pedo-pornografii. Annet kilka razy, za pośrednictwem swojego programu radiowego "Hidden from History", transmitowanego przez Co-op Vancouver Radio ujawnił miejsce masowego pochówku, mającego na celu ukrycie szczątków zamordowanych kobiet w okolicach Vancouver. Badania szczątków i ekshumowanych kości, znalezionych w rezerwacie Indian Musqueam, w pobliżu University of British Columbia w 2004 roku, ujawniły, że ​​w rzeczywistości należą one do młodych kobiet, i były wymieszane z kośćmi wieprzowymi dla zatarcia śladów." - napisał Marco Cinque w swoim artykule.


11 października 2009, Annett udał się do Rzymu, aby przekazać hierarchii kościelnej żądania krewnych ofiar. Do tej pory nie było odpowiedzi ze strony Stolicy Apostolskiej. W dokumencie przekazanym do Watykanu, dwunastu starszych Zgromadzenia Pierwszych Narodów, reprezentujących narody Cree, Haida, Metis, Anishinabe i Squamish, wysunęło kilka żądań w stosunku do papieża Ratzingera i innych najwyższych dostojników Kościoła Katolickiego - między innymi to, aby stawili się przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w sprawie ludobójstwa w Kanadzie.


"Myślę, że Joseph Ratzinger musi stanąć przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze i odpowiedzieć za ludobójstwo w Kanadzie. Papież jest bezpośrednio zaangażowany w ukrywanie tych przestępstw na dzieciach, bo napisał list do biskupa Ameryki Północnej nakazując tuszowanie skandali dotyczących molestowania seksualnego przez księży w jego diecezjach. Niestety świat wciąż niewiele wie na temat zabójstw, tortur i sterylizacji, popełnianych przez dziesięciolecia w katolickich szkołach rezydencyjnych na Indianach w Kanadzie." - mówił Kevin Annett w wywiadzie dla "Il Manifesto".


Annett wystąpił z oficjalnym wnioskiem, by 15 kwietnia był obchodzony jako dzień pamięci o holokauście tubylców kanadyjskich.


Agnieszka Zakrzewicz, z Rzymu

68. Kościół to miejsce niebezpieczne dla dzieci - rozmowa z Francesco Zanardim, założycielem sieci stowarzyszeń ofiar pedofilii "Nadużycie"


Francesco Zanardi jest założycielem sieci "Nadużycie", mającej na celu łączyć i koordynować działalność wielu małych stowarzyszeń ofiar pedofilii klerykalnej we Włoszech i na świecie. Sam, przez lata, był ofiarą nadużyć seksualnych ze strony księdza, który do tej pory jest kapłanem i nadal pracuje z dziećmi. Jego historia życia, którą zdecydował się opowiedzieć w tym wywiadzie jest wstrząsająca.


We wrześniu 2011 r., Zanardi odbył "Pielgrzymkę Prawdy" idąc na pieszo z Savony do Watykanu i spotykając się po drodze z blisko 100 ofiarami. Papież Benedykt XVI nie zechciał go przyjąć. Zanardi wysłał też list do Parlamentu Europejskiego, podpisany przez wiele stowarzyszeń ofiar pedofilii z całego świata, protestując przeciwko dyrektywie europejskiej uchwalonej 27 października 2011 roku, która co prawda zaostrza kary za przestępstwa seksualne na dzieciach, ale nie narzuca obowiązku donoszenia o gwałcie popełnionym na nieletnich na policję oraz nie znosi przedawnienia w stosunku do tego rodzaju przestępstw. To dwie fundamentalne sprawy, jeśli chce się naprawdę zwalczyć pedofilię i chronić dzieci. Sieć "Nadużycie" zbiera również informacje o nadużyciach popełnionych przez Kościół katolicki na dzieciach na całym świecie i publikuje je w swoim portalu - to ponad 6 mln ofiar!


- Co to jest sieć "Nadużycie"?


- We Włoszech istnieje wiele stowarzyszeń, które w rzeczywistości nie zajmują się prawdziwym zwalczaniem pedofilii lecz używają fasady stowarzyszenia w celu pozyskania funduszy, których nie wykorzystują dla sprawy. Niektóre z nich nawet zbierają pieniądze podczas wydarzeń publicznych, a później nic się nie dzieje. Na szczęście nie wszyscy tak działają. Jest wiele małych lokalnych stowarzyszeń, które wykonują swoją pracę, ale mają niewiele do powiedzenia. Pomyślałem więc, że stworzenie sieci "Nadużycie" (Rete Abuso), która połączy działanie tych stowarzyszeń i wesprze małe inicjatywy, wzmocni tym samym walkę przeciwko pedofilii.


- Czy możesz opowiedzieć twoją osobistą historię, która bez wątpienia wpłynęła na decyzję o wypowiedzeniu walki pedofilii?


- Urodziłem się w Turynie w 1970 roku. Byłem dzieckiem porzuconym w szpitalu po porodzie i kilka miesięcy później adoptowanym przez inną rodzinę. Moi nowi rodzice opuścili Turyn i przenieśli się do Spotorno w Ligurii. Jak wiele dzieci uczęszczałem do kościoła i na zajęcia w parafii. Gdy miałem 10 lat, pojawił się nowy ksiądz Nello Giraudo. On miał 30 lat i został przeniesiony do Spotorno, gdyż zaskoczono go w łazience w szkole, gdzie uczył wcześniej religii, podczas molestowania jednego ze swoich podopiecznych - my jednak o tym nie wiedzieliśmy. Hierarchie kościelne wiedziały natomiast dobrze, że ksiądz ma skłonności pedofilskie i z tego powodu "ukryto" go w małym Spotorno w nadziei, że jego kolega proboszcz będzie go kontrolował. Oczywiście kontroli nie było i w naszym małym miasteczku ten ksiądz skrzywdził ponad 50 dzieci, w tym mnie. Niestety to był dopiero początek, ponieważ w przypadku tego kapłana, działanie Kościoła jest naprawdę kryminalne.


- Co się stało później?


- Oczywiście z powodu wielu ofiar - w większości w wieku 10 lat - władze kościelne były zmuszone przenieść ks. Giraudo nawet ze Spotorno. Nie wiedząc co robić i gdzie go umieścić - nie ze strachu, że dopuści się dalszych gwałtów, ale w obawie przed skandalem - biskup chcąc uciszyć całą sprawę pozwolił mu zająć się dziećmi trudnymi. W ten sposób nadużycia seksualne odbywały się wewnątrz murów zamkniętej wspólnoty, z dala od wścibskich oczu. Dzieci nie wracały do domu na noc, co pozwalało uniknąć ryzyka, że ​​opowiedzą rodzicom o gwałtach. To była idealna sytuacja dla Kościoła, do tego stopnia, że ​​biskup Savony - Dante Lafranconi, użył tego rozwiązania także w przypadku innego pedofila - ks. George Barbaciniego. Ten drugi duchowny został skazany na trzy lata i sześć miesięcy, ale nie spędził nawet jednego dnia w więzieniu, bo Kościół ukrył go w Szwajcarii.


Miałem okropne dzieciństwo - po okresie nadużyć seksualnych, który trwał około 6 lat, w wieku 16 lat uciekłam z parafii i byłem zmuszony do rezygnacji ze znajomości ze wszystkimi przyjaciółmi, którzy tam jeszcze uczęszczali. Byłem w szoku i niestety wpadłem w uzależnienie od narkotyków - klasyczna sytuacja dla ofiar przemocy seksualnej, które często rosną w strachu przed innymi i mają tendencję do chowania się w sobie. Nadużycia, których padłem ofiarą przysporzyły mi również inne problemy - uległem seksofobii. Nie mogłem współżyć seksualnie aż do 27 roku życia, byłem całkowicie zablokowany. Nie dając sobie już rady z narkotykami, w wieku 26 lat poszedłem na odwyk do zamkniętej wspólnoty, gdzie żyłem do 2000 r. Wyszedłem stamtąd gdy miałem 30 lat i zrujnowane życie. Nie miałem pracy i pewnego dnia przez przypadek spotkałem się z proboszczem Spotorno, który miał kontrolować pedofila, który mnie zniszczył. Nie widziałem go od 14 lat, od kiedy uciekłem z parafii. On zrobił karierę w międzyczasie, nie był już proboszczem lecz skarbnikiem diecezji Savony. Zrozumiał, dlaczego uciekłem i chciał mi pomóc dając mi pracę w kurii.


- Pomimo wszystko dalej ufałeś Kościołowi?


- Tak, ale mój spokój nie trwał długo, bo dowiedziałem się, że pedofil, który wykorzystywał mnie seksualnie otworzył wspólnotę dla dzieci trudnych. Widziałem go często gdy przychodził do kurii, zawsze w otoczeniu swoich podopiecznych. Widziałem te dzieci i rozumiałem co działo się z nimi, bo sam przeszedłem przez to piekło. Zdecydowałem się podjąć działania przeciw niemu i zadenuncjować go biskupowi - był to największy błąd mojego życia. Przez 4-5 lat biskup udawał przede mną, że próbował interweniować, ale straszył mnie jednocześnie mówiąc, że ks. Giraudo zagroził, że odbierze sobie życie jeżeli wszystko wyjdzie na jaw i ja będę mieć go na sumieniu. W pewnym momencie przestałem mu wierzyć i poszedłem złożyć skargę na policję. To był mój koniec, ponieważ Kościół zrobił wszystko, by zniszczyć mnie i księdza, który pomógł mi oraz razem ze mną złożył doniesienie. Byłemu proboszczowi, który był uczciwym człowiekiem, zrujnowano karierę. Ja musiałem zamknąć firmę świadczącą usługi dla kurii. Tymczasem ksiądz pedofil nadal był duchownym. Nie mając nic do stracenia zacząłem walkę z tym zgniłym system.


- Pod koniec września 2011 r., odbyłeś "Pielgrzymkę Prawdy", idąc pieszo z Savony do Watykanu. Czemu miał służyć ten protest? Przeprowadziłeś także strajk głodowy. Czy przyniosło to wszystko jakieś rezultaty?


- Zdecydowałem się na pielgrzymkę z dwóch powodów - po pierwsze, aby starać się przekonać ofiary pedofilii, że należy mówić głośno o wyrządzonych im krzywdach. Ofiary nadużyć seksualnych najczęściej wstydzą się - niesłusznie - swojego cierpienia a społeczeństwo im nie pomaga. Nie wiedzą, że hańbą jest nie ich cierpienie lecz czyn pedofilii jaki na nich popełniono. Podczas pielgrzymki spotkałem około sto osób i starałem się przekonać je, jak ważne jest, aby z ofiar stały się "Ocalonymi", którzy mogą pomóc innym ofiarom, tak jak ja to robię. Dla ofiar - moja pielgrzymka była zwycięstwem, dla Kościoła - żałosnym potwierdzeniem, że mimo tego, co mówi papież, krzywda dzieci nikogo nie obchodzi, bo Kościół dba tylko o wizerunek i pieniądze z nim związane. Papież nie chciał mnie przyjąć, mimo, że stowarzyszenia ofiar pedofilii z całego świata poparły moją inicjatywę. Strajk głodowy, to było kolejne potwierdzenie dla świata, że ​​Kościół nie chce rozmawiać, nie chce stosować się do wytycznych wydanych przez Stolicę Apostolską, które są tylko zasłoną dymną.


- Dlaczego zdecydowałeś się wysłać list do Parlamentu Europejskiego przeciwko dyrektywie europejskiej dotyczącej pedofilii, uchwalonej 27 października 2011 roku, która zaostrza kary za to przestępstwo i została przyjęta z wielkim entuzjazmem przez prasę europejską? Dlaczego ta dyrektywa jest zła?


- W liście do Parlamentu Europejskiego, podpisanym przez wiele stowarzyszeń włoskich i międzynarodowych, chciałem zadenuncjować, że dyrektywa europejska przeciw pedofilii tak naprawdę jest wielkim oszustwem. Jest to dyrektywa, którą my nazwaliśmy "kołem ratunkowym dla Watykanu", ponieważ nie ma w niej żadnej normy nakazującej karanie ukrywania przestępstwa pedofilii. W ten sposób, biskupi nie mając nadal obowiązku zgłaszania wykroczenia na policję, w dalszym ciągu będą tylko przenosić księży pedofilów z parafii do parafii, a ci, dzięki ochronie zwierzchników będą kontynuować bez przeszkód nadużycia seksualne w stosunku do dzieci i nigdy nie zostaną ukarani. Innym kluczowym punktem, którego brakuje w dyrektywie europejskiej jest brak zniesienia przedawnienia przestępstwa pedofilii. Jest to sprawa fundamentalna, jeżeli chce się naprawdę wydać walkę pedofilom, ponieważ teraz ofiara ma zbyt mało czasu, aby przezwyciężyć urazy i zgłosić przestępstwo na policję.


- W liście do Parlamentu Europejskiego mówisz o milionach ofiar pedofilii klerykalnej, podczas gdy Kościół i media pro-katolickie uważają, że pedofilia w Kościele to fenomen marginalny. Ile jest nieletnich ofiar nadużyć ze strony Kościoła na świecie?


- Sieć "Nadużycie" postawiła sobie za zadanie także zbieranie informacji dotyczących nadużyć dokonanych na dzieciach przez Kościół katolicki. Przez nadużycia rozumiemy nie tylko pedofilię, lecz także wszelką przemoc - jak maltretowanie fizyczne, fałszywe lub przymusowe adopcje, uprowadzenia, dokonywanie eksperymentów na dzieciach oraz to, co jest znane jako "ludobójstwo kanadyjskie" (przymusowe wcielenie do katolickich szkół rezydencyjnych dzieci rdzennych mieszkańców Kanady, które były tam maltretowane i wykorzystywane seksualnie, a ponad 50 tys. poniosło śmierć). Jak do tej pory udało nam się odnaleźć ponad 6 milionów przykładów takich nadużyć, które opublikowaliśmy na naszym portalu. Opublikowaliśmy tylko informacje, które zostały uznane zarówno przez rządy na całym świecie, jak i przez organy sprawiedliwości w poszczególnych krajach. Dane te nie obejmują indywidualnych spraw będących aktualnie przedmiotem dochodzenia. Badania wykazały, że jedynie około 10% ofiar ośmiela się mówić o swoich przeżyciach i z tych samych powodów tylko 10% próbuje dochodzić sprawiedliwości. Dlatego możemy stwierdzić, że 6.445 326 przypadków o jakich informujemy na naszej stronie światową opinię publiczną to tylko niektóre z przestępstw popełnionych na dzieciach za jakie odpowiedzialność ponosi Watykan.

http://www.crimesandthevatican.eu/Criminidellachiesacattolica/tabid/494/Default.aspx

We Włoszech natomiast, gdzie w dalszym ciągu nie ogłoszono jeszcze oficjalnego raportu dotyczącego przestępstw pedofilii w Kościele, mamy około 200 przypadków księży skazanych definitywnie za pedofilię w latach 2000-2011.

- W maju 2011 roku, Watykan wydał nowe wytyczne wobec księży pedofilów, nakazujące "zero tolerancji". Ale także w tym dokumencie nie ma mowy o obowiązku składania doniesienia na policję. Co najwyżej księdza może spotkać kara redukcji do stanu laickiego. Co Watykan ze swoich obietnic wprowadził w życie?

- Niestety, nic. Kapłani nadal są przenoszeni z parafii do parafii, a nie oficjalnie wydalani z Kościoła. Przykład praktyczny? Ksiądz Nello Giraudo - kapłan, który mnie osobiście wykorzystywał seksualnie, obecnie pracuje w klasztorze benedyktynów w Finalpia, gdzie znajduje się szkoła podstawowa i gdzie codziennie otacza go od 120 do 150 dzieci. Jego sprawa, którą nagłośniłem, jest znana dobrze w Watykanie. Nie ma wiele do dodania na ten temat.

- Co "Ocaleni" chcą dziś powiedzieć papieżowi i światu?

- Myślę, że papieżowi nie mają nic więcej do powiedzenia, oprócz tego, że życzyliby sobie aby stanął przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym w Hadze i został osądzony za zbrodnie przeciwko ludzkości. Ofiary pedofilii chcą przestrzec świat, mówiąc innym "nie oddawajcie swoich dzieci w ręce kapłanów". Nie wszyscy księża są pedofilami, ale niestety kultura milczenia, która panuje w Kościele - nakazująca nadal ukrywać skandale i chronić tych, którzy dopuszczają się gwałtów na dzieciach - powoduje, że odpowiedzialność za nadużycia seksualne spada na cały Kościół. Niestety kościół to miejsce niebezpieczne dla dzieci.


Rozmawiała Agnieszka Zakrzewicz