Wreszcie pękł wrzód... - refleksja
wokół filmu Sekielskiego
Obejrzałam film
Marka Sekielskiego „Tylko nie mów nikomu”
(a w zasadzie braci Sekielskich - Marka i Tomasza)
i mogę powiedzieć o nim jedno – gdyby
Polska była Ameryką, zostałby on nagrodzony statuetką Amerykańskiej Akademii i
Wiedzy Filmowej za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny.
Film porusza do
bólu, tak jak chciał reżyser. Przypomina mi „Siostry Magdalenki” Petera
Mullana, „Przestępstwa seksualne i Watykan” Colma O’Gormana i oczywiście
"Spotlight" Toma McCarthy’ego. Film Sekielskiego jest ich
kontynuacją, bo opowiada kolejny kawałek historii globalnego skandalu nadużyć
seksualnych w Kościele. I jeżeli spojrzymy na ten fenomen z właściwej
perspektywy – „Tylko nie mów nikomu” jest tym samym, czym dla Irlandii, dla USA
i praktycznie dla całego świata były właśnie te filmy. Momentem, w którym pękł
wrzód i ropa się wylała…
Wysłuchałam już
historii wielu ofiar i każda kolejna budzi we mnie głęboki smutek. W pewnym
sensie są podobne, niezależnie od szerokości geograficznej – bo na tym polega
właśnie globalny fenomen „skandalu pedofilii klerykalnej”. Każda jest jednak
jednostkowa, bo kryje się za nią człowiek i jego cierpienie, ukrywane często
przez większą część życia.
Co mnie zabolało w filmie Sekielskiego?
Zabolała mnie
scena z księdzem Cybulą chodzącym o lasce, który w tak podeszłym wieku nie ma w
sobie żadnej skruchy i mówi do swojej ofiary: “przecież ci się podobało, nie
musiałem cię związywać”, i że całe molestowanie było czymś w rodzaju dowcipu,
przy współudziale ofiary. Jest również święcie przekonany o tym, że nie było
grzechu, bo nie było wytrysku.
Zabolał mnie
ten popłoch na plebanii, kiedy ekipa dokumentalisty pyta o ks. Dariusza
Olejniczaka, te krzyki proboszcza: „Jesteście
hieny”. A przecież skazany za pedofilię Dariusz Olejniczak mimo zakazu
kontaktu z nieletnimi, prowadził rekolekcje z udziałem dzieci i mówił do nich
niewyobrażalne rzeczy „Kim chcielibyście
zostać? Na pewno nie księdzem. Bo nas nie lubią, niektórzy to nawet chcieliby
nas rozstrzelać”. Potrzeba było filmu Sekielskiego, aby taki człowiek
przestał być wreszcie księdzem?
Zabolała mnie
podobna scena, w której ksiądz – były pracownik Służby Więziennej broni
oddanego pod jego opiekę innego skazanego księdza, mówiąc, że przecież odprawia
mszę w jego prywatnej kaplicy, że wszyscy go tu znają, że wszyscy wiedzą co
zrobił, że na mszę przychodzą tylko znajomi i pyta: “A wam nie szkoda całej niedzieli, żeby ścigać księdza?”
Zabolały mnie
słowa mecenasa Artura Nowaka z fundacji Nie Lękajcie Się: „Nie spotkałem się z przypadkiem, aby taka osoba (ofiara) była poważnie
potraktowana, aby zapytano jej czy potrzebuje jakiejś pomocy”.
Zabolała mnie
historia Marka Milewczyka. Jego konfrontacja z ks. Andrzejem Srebrzyńskim,
wizyta w Mszana, gdzie ksiądz ten przebywał prawie dwadzieścia lat i gdzie
popełnił samobójstwo jeden z jego ministrantów. Zabolała mnie rozmowa pomiędzy
ofiarą i oprawcą, w której ten, po latach, odpowiada jej butnie i bezkarnie: „przemyj uszy”.
Co mnie
zabolało w filmie Sekielskieg? Bezkarność, pycha, obłuda, lekceważenie,
prostactwo, buta, pogarda dla ofiar, którą pokazali przed kamerami członkowie
polskiego Kościoła. Wszystko mnie zabolało w tym filmie, bo ten film boli. Musi
boleć…
Wrzód nie pęka od razu
Marka
Milewczyka poznałam w Łodzi, na spotkaniu „O problemie pedofilii w Kościele
katolickim w Polsce i na świecie”, które wraz z Ekke Overbeekiem i fundacją Nie
Lękajcie Się, ze wsparciem Leszka
Jażdżewskiego oraz innych osób z redakcji zorganizowaliśmy w siedzibie Liberté.
Było to praktycznie pierwsze publiczne wystąpienie polskich ofiar. Marek
Milewczyk powiedział mi wtedy: „Nie mogę
się przywitać, bo ze strachu spociły mi się ręce”. „Nie martw się. Damy radę” – Ekke Overbeek poklepał go po ramieniu.
Z Ekkiem
spotkaliśmy się pół roku wcześniej na debacie wokół naszych książek wydanych
przez Czarną Owcę - „Lękajcie się. Ofiary
pedofilii w polskim Kościele mówią” – Overbeeka i mojej – „Głosy spoza chóru. Rozmowy o Kościele,
papieżach, homoseksualizmie, pedofilii i skandalach”, zorganizowanej z
okazji Dni Świeckości w Krakowie pod tytułem „Kościół wątpliwy moralnie”. W obu
przypadkach – jak to zwyczajowo bywa – wysłaliśmy komunikaty prasowe do
wszystkich mediów i zaprosiliśmy dziennikarzy: „Jak to jest w Polsce z tym
molestowaniem seksualnym przez księży?” – to pytanie zadaje sobie wiele osób.
Śledząc doniesienia prasy, można odnieść wrażenie, że problem pedofilii
klerykalnej dotyczy wielu krajów, ale nie Polski. Jak dotąd ojczyzna papieża
Jana Pawła II wydawała się być krajem nieskazitelnym, tym lepszym miejscem, w
którym pedofilia wśród duchownych nie miała miejsca. Czy tak jest naprawdę? Czy
jesteśmy zieloną wyspą moralności, czy może raczej białą plamą na mapie wstydu,
gdzie nie brakuje przemilczanych i skrzętnie ukrywanych ludzkich tragedii?”.
Nikt nie przyszedł i nikt nie napisał słowa, bo sprawy nie było.
W grudniu 2014
r., zorganizowałam konferencję prasową fundacji Nie Lękajcie Się w Rzymie, w
Stowarzyszeniu Dziennikarzy Zagranicznych. Marek Lisiński spotkał się wtedy z dziennikarzami
z międzynarodowych mediów i opowiedział o historiach polskich ofiar. Brał w
niej udział również bardzo znany włoski adwokat Nino Marazzita, niosący od lat
pomoc ofiarom pedofilii. Pomysł na założenie polskiej organizacji „ocalonych”
przyszedł Lisińskiemu i Milewczykowi po uczestnictwie w Światowej Konferencji
SNAP (Survivors Network of those Abused by Priests – Międzynarodowa Sieć Ofiar
Molestowania przez Księży), w Irlandii w 2013 r. Łączył ich ważny cel: chęć
uwolnienia się od lęku przed sprawcami i przed opinią publiczną, bo to ni oni
skrzywdzili, lecz zostali skrzywdzeni.
Z członkami
Survivor's Voice (Głos Ocalonych) spotkałam się w 2010 r., podczas pierwszego
międzynarodowego protestu ofiar przed Watykanem. Wtedy to, po raz pierwszy wiele
ofiar z całego świata spotkało się, rozmawiało ze sobą i zaczęło działać.
Poznałam założyciela Głosu Ocalonych - Bernie MacDaida (pierwszą ofiarę nadużyć
seksualnych w diecezji w Bostonie, z którą spotkał się papież Benedykt XVI),
Sue Cox z Wielkiej Brytanii, Francesco Zanardiego z Włoch, a także
Stowarzyszenie Niesłyszących “Antonio Provolo”, którego upośledzeni członkowie
byli ofiarami straszliwych gwałtów w Weronie. Wszyscy opowiedzieli mi swoje
wstrząsające historie w “Głosach spoza
chóru”. Od 2010 r., przez kilka lat zajmowałam się problem nadużyć
seksualnych w Kościele. Wraz z wieloma dziennikarzami z całego świata (wśród
nich znani i cenieni watykaniści), śledziliśmy rozwój wypadków w Watykanie,
protesty ofiar, wybuch skandali w różnych krajach świata, reakcje Stolicy
Apostolskiej, która musiała w końcu zająć się problemem i spróbować go
rozwiązać po wielu latach milczenia i ukrywania faktów.
Stowarzyszenie
Niesłyszących “Antonio Provolo” zaprosiło mnie na swoją manifestację do Werony
w 2012 r.. Widzieć tych głuchoniemych staruszków, którzy przez dziesięciolecia
walczyli o swoje prawa i znać ich przerażające historie, było dla mnie ciężkim
doświadczeniem. Był ze mną wtedy Maurizio Turco z Partii Radykalnej.
Kiedy zajęłam
się sprawą Wesołowskiego i pojechałam na Santo Domingo, dziennikarka Nuria
Piera, która ujawniła pedofilską aferę, powiedziała mi: “Przed panią było już
trzech polskich dziennikarzy i każdy próbował udowodnić, że kłamię. Pani jedyna
stawia rzetelnie pytania”. Niestety nikt w Polsce nie chciał kupić ode mnie
tego reportażu. Pamiętam przy tej okazji rozmowę z pewną polską dziennikarką:
„Gdyby to była prawda ja bym go wykastrowała”, ale sprawą Wesołowskiego się nie
zajęła.
Z Markiem
Lisińskim spotkaliśmy się ponownie w Rzymie, w październiku ub.r., na
konferencji ECA (Ending Clergy Abuse), w której uczestniczyło już 15
stowarzyszeń ofiar nadużyć seksualnych z różnych krajów. Potem odbył się ich
protest pod Watykanem. Jak zwykle był Maurizio Turco i kilku innych znajomych
dziennikarzy z różnych stron świata. Marek miał wtedy smutną minę. „Tyle lat
starań o to, aby prawda wyszła na jaw i nic się nie dzieje. Nie można przebić
muru” - pomyślałam. Nikt nie spodziewał się, że zaledwie cztery miesiące
później, w lutym b.r., Lisiński będzie pierwszą polską ofiarą, z którą spotka
się papież Franciszek. Papież ucałował jego dłoń i był to piękny, symboliczny
gest w stosunku do wszystkich polskich ofiar.
Film Tomasza Sekielskiego
doprowadził do pęknięcia wrzodu, ale wrzód nie pęka od razu. Zanim do tego
dojdzie, procesy zapalne toczą się w środku przez dłuży czas. Od 2013 roku
członkowie fundacji Nie Lękajcie Się wykonali olbrzymią pracę oraz wykazali się
niezwykłą odwagą i uporem w dochodzeniu prawa do godności polskich ofiar.
To sprawa nie tylko Kościoła, ale i
społeczeństwa
„Robiąc ten film dokładnie widzicie
jakie są opory ludzi z danej wsi, środowiska, miasteczka. To nie jest tak, że
to jest jakiś dziwny fenomen związany z Watykanem, z Janem Pawłem II. Jest to
po prostu pewnym zjawiskiem, że nie wierzy się, że wujek może być pedofilem… No
jak to? Taki przyjemny wujek, zawsze przynosił słodycze!” – mówi w filmie Sekielskiego profesor
Stanisław Obirek.
Ostatnia scena
„Tylko nie mów nikomu” jest niezwykle wymowna. Dwóch bohaterów – Marek Milewczyk
i mec. Artur Nowak jadą do Krakowa by spróbować spotkać się z kard. Dziwiszem.
Czekają na niego, dzwoniąc kilkakrotnie do drzwi siedziby Metropolity
Krakowskiego, jednak nikt nie odpowiada. W przerwie na obiad, kiedy siedzą w
restauracji Nowak mówi do Milewczyka: “Wiesz
chciałbym, żeby on tak po ludzku mi powiedział, patrząc prosto w oczy, czy nic
nie wiedzieli co się dzieje na tym świecie, gazet nie czytali, nie przychodziły
skargi do nich… czy może nie dochodziły i zostawały gdzieś po drodze. Powiem ci,
że w tych polskich mediach, w normalnych mediach, to powinni stać u niego pod
domem, dwadzieścia kamer… w normalnym kraju… i zadawać pytania”. Wieczorem,
gdy ktoś wreszcie odpowiada, że kardynała nie ma i nie będzie, odchodzą z
kwitkiem.
W sumie historia
polskich ofiar i Polski nie różni się od innych krajów. Wybucha jakiś większy
skandal, ale wszyscy go tuszują, bo nikt nie wierzy i nie chce wierzyć. Ofiary
powoli zaczynają się ujawniać, ale trafiają na gumowy mur. Nikt nie interesuje
się ich sprawami, nie są traktowani poważnie - ani przez otoczenie, ani przez
Kościół, ani przez państwo. Dziennikarze unikają tematu, twierdząc, że jest
mało interesujący, że nie ma dowodów. Tych, którzy sprawą się interesują
oskarża się o atak na Kościół, o antyklerykalizm o działanie dla chęci zysku.
Ofiar ujawnia się jednak coraz więcej. Powstaje wreszcie organizacja, która je
zrzesza. Powoli przyłączają się do niej inni ludzie, prawnicy, działacze,
politycy. Okazuje się, że skandali jest coraz więcej, że oprócz jednostkowych
przypadków są również tzw. „przestępcy seryjni”, mający na sumieniu więcej
ofiar i których przenosi się z parafii na parafię, ukrywa, często nie
informując o tym, że mają zakaz pracy z dziećmi lub zostali już skazani.
Działania te są tak oburzające i niebezpieczne, że powstaje w końcu mapa księży
i miejsc. Wszystko zaczyna łączyć się w całość, wypływać, ujawniać, stawać tak
oczywiste, że trudno temu zaprzeczać dłużej. Wtedy dzieje się coś, co wstrząsa
opinią publiczną - tak jak filmy Mullana, O’Gormana, McCarthy’ego czy Sekielskiego.
Oczywiście pierwszą reakcją jest: „to atak na Kościół i próba zniszczenia go”,
„to tendencyjne i nieobiektywne”, „to byle co”...
Wrzód jednak
pęka, ropa się wylewa i jest to dobroczynne dla całego organizmu - dla Kościoła,
dla opinii publicznej, dla państwa, dla ofiar i nawet dla sprawców... Dopiero
po tym, może nastąpić leczenie rany i uzdrowienie, ale to bardzo długi proces.
Jesteśmy w
połowie drogi…
Agnieszka
Zakrzewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.