Wspomnienia z
seminarium w Polsce i we Włoszech
Anonim – młody mężczyzna o orientacji
homoseksualnej, który studiował w seminarium najpierw w dużym mieście w Polsce,
a później we Włoszech. Zrezygnował z kapłaństwa. Dziś mieszka w Warszawie i
pracuje w znanej firmie ubezpieczeniowej. Jest zdeklarowanym zwolennikiem PiS-u
i Jarosława Kaczyńskiego.
Jak narodziło się Pana powołanie?
Od samego początku, kiedy byłem jeszcze małym chłopcem, znajdowałem się zawsze
blisko Kościoła. Byłem dzieckiem parafii, które chodziło niemal codziennie na
msze, zaglądało do zakrystii, przyjaźniło się z księżmi. Odkąd pamiętam, zawsze
była we mnie ta myśl, że gdy skończę liceum, pójdę do seminarium i zostanę
duchownym.
Nie spotkałem księdza, który stał się dla mnie wzorem, bardziej fascynowała
mnie cała otoczka – fakt, że kapłan jest w centrum uwagi, budzi szacunek, że
jest ważny. Teraz, myśląc o tym po latach, sądzę, że to właśnie było
szczególnie atrakcyjne – ołtarz i to, co się za nim dzieje, oraz rola księdza i
Kościoła w przestrzeni publicznej.
Zaraz po maturze pierwsze kroki skierowałem do seminarium w dużym polskim
mieście. To była realizacja moich marzeń, na którą czekałem wiele lat. Wstępowałem
do seminarium z czystymi intencjami – nie myślałem, że będąc księdzem, mogę
zrobić karierę, wzbogacić się czy też poznać innych mężczyzn w celach
seksualnych.
Wszystkie marzenia związane z kapłaństwem spełniły się?
Zaraz po wstąpieniu do seminarium moje marzenia zderzyły się z rzeczywistością,
jaka tam panowała. Jak w życiu – wszystko ma swoje dobre i złe strony. Pierwszy
rok spędziłem na rozważaniu, czy to miejsce jest naprawdę dla mnie, i miałem
już wątpliwości. Zaczynałem rozumieć, że jest ze mną coś nie tak, jeśli chodzi
o moje relacje z innymi mężczyznami, ale nie zdawałem sobie sprawy, jakie są
tego powody. Nie czułem jeszcze fizycznego pociągu do innych mężczyzn i nie
wiedziałem, że coś takiego jest możliwe. Owszem, wiedziałem, że istnieją
homoseksualiści, ale osobiście nie znałem żadnego geja ani lesbijki.
Mężczyźni mi się podobali – było to jak drzazga, która mnie kłuła. Rozmawiałem
o tym podczas spowiedzi z pewnym duchownym, ale wydawało mi się, że całkowicie
panuję nad swoimi emocjami. Są księża heteroseksualni, którym podobają się
kobiety i którzy muszą przecież jakoś uporządkować w sobie te ciągoty. Myślałem
więc, że moja seksualność to coś, nad czym wystarczy pracować.
Po latach spotkałem się z kolegą, który jest księdzem gejem, i
przeprowadziliśmy szczerą rozmowę. Okazało się, że wtedy w seminarium każdemu z
nas wydawało się, że jesteśmy jedynymi osobami o tendencjach homoseksualnych,
tymczasem było nas wielu.
Jak zaczęły się Pana pierwsze doświadczenia seksualne?
Podczas rozmów z kolegami z seminarium w czasie wolnym rzuciłem jakiś niewinny
tekst i nie zdawałem sobie w ogóle sprawy z tego, że może on sprowokować
kogokolwiek do myślenia na mój temat. Od tego czasu pewien seminarzysta zaczął
mi okazywać wielką uwagę. Czułem ciśnienie z jego strony, ale zupełnie nie
wiedziałem, o co chodzi. Ja chciałem być czysty, nie interesowały mnie więc
inne osoby ani fizycznie, ani uczuciowo. Ten seminarzysta jednak bardzo się mną
interesował. W końcu doszło między nami do fizycznego zbliżenia. Ja się
fatalnie później z tym czułem. Zerwałem natychmiast wszystkie stosunki z tym
kolegą. Z jego strony nie było to takie proste, miał wyrzuty sumienia, ale
chciał kontynuować. Ja jednak miałem zamiar być księdzem, który szanuje śluby
czystości.
Jak długo to się Panu udało?
Krótko. Podczas wakacji wyjechałem za granicę i tam poznałem pewnego księdza,
który bardzo mi się podobał. On też był Polakiem. Byliśmy razem na romantycznej
kolacji, był alkohol i później doszło do jednoznacznej sytuacji. Ja miałem
wtedy dziewiętnaście lat, on trzydzieści pięć. Różnica wieku była więc dość
duża.
Był to dla mnie drugi jasny sygnał co do moich tendencji seksualnych. Nie
miałem jednak po tym jakichś specjalnych wyrzutów sumienia, jak za pierwszym
razem. To była dziwna historia. Ta osoba bardzo mi się podobała nie tylko
fizycznie. Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu podczas tego wyjazdu. Wszystko było
całkiem niewinne. Dopiero na sam koniec przerodziło się w seks.
Co się stało dalej?
Po wakacjach powróciłem do seminarium i kontynuowałem swoje normalne życie.
Nigdy sam nie szukałem przygód – nie chodziłem po klubach gejowskich czy na
miejsca schadzek, tak jak to robi wielu duchownych. Nie szperałem po
Internecie. Owszem, domyślałem się, że ten „ukryty świat” istnieje, ale nie
interesowało mnie to.
Po osiemnastu
miesiącach odszedłem z polskiego seminarium w swoim rodzinnym mieście i w 2000
roku wyjechałem do Włoch, z bardzo mocnym postanowieniem, iż kończę raz na
zawsze z jakimikolwiek relacjami, bo przecież jadę do Świętego Miasta, do
seminarium papieskiego. Czułem się brudny. Czułem w sobie hipokryzję pomiędzy
tym, co myślałem i czułem, a tym, co zrobiłem. Nie było to uczciwe –
przebywanie w instytucji, która wymagała czystości, chodzenie na modlitwy, udawanie
niepokalanego i grzeszenie na boku.
I co? Wpadł Pan z deszczu pod rynnę?
Miałem jak najlepsze intencje: chciałem się oczyścić poprzez modlitwę, rozwijać
się. Tak przeżyłem pierwszy i drugi rok. Włoskie seminarium było zupełnie inne
niż polskie – bardziej otwarte, bardziej ludzkie. Miałem wielu przyjaciół,
serdeczne relacje z ludźmi. Przebywałem wśród samych Włochów. W seminarium
studiował jeszcze jeden Polak, ale praktycznie się unikaliśmy.
To był bardzo fajny okres w moim życiu. Osiągnąłem całkowity spokój.
Niestety, został on w końcu zachwiany przez pewną relację, która zaczęła się w
sposób bardzo niewinny – od rozmowy, spacerów, SMS-ów bez żadnego podtekstu. Po
pewnym czasie ta znajomość przerodziła się w namiętność. Zupełnie straciłem
rozsądek, bardzo dziwne uczucia mną targały. Z jednej strony było to
doświadczenie bardzo pozytywne. Pierwszy raz w życiu byłem zakochany lub
całkowicie zauroczony jakąś osobą i to było piękne. Z drugiej strony była to
siła niszczycielska, która zupełnie zniweczyła wszystko, co starałem się
zbudować w sobie przez dwa lata. To, co miałem poukładane w głowie, nagle
runęło. Zaniedbywałem wiele sfer swojego życia, praktycznie wciąż myślałem
tylko o tej osobie. W pewnym momencie on okazał się mądrzejszy ode mnie i stwierdził,
że musimy zakończyć naszą relację. Ja byłem w takim stanie, że było to dla mnie
nie do przyjęcia. W ciągu kolejnego roku mieliśmy się nie spotykać, a jednak
się spotykaliśmy. Wszystko to było bardzo trudne.
W międzyczasie miałem relację także z innym seminarzystą, którą jednak bardzo
szybko zerwałem. Oprócz tego było wiele znajomości – wyczuwałem, że okazywano
pewne zainteresowanie moją osobą, ale nie robiłem nic, aby ukierunkować je na
tor uczuciowo-seksualny.
Czy w Rzymie przeżywał Pan „szalone noce księży gejów” – chodził do lokali
gejowskich na Testaccio, saun, Gay Village i innych miejsc, do których
uczęszczało rzymskie środowisko kościelne?
Nie. Nie chodziłem nigdy do tych miejsc. Nie byłem nigdy w Muccaassassina1. Nie
przyszło mi to nawet do głowy. Nie wiedziałem wtedy, że są takie miejsca w
Rzymie i że tyle osób tam chodzi. Pewnie spłonąłbym ze wstydu, gdybym tam
wszedł. Moje życie uczuciowe i seksualne toczyło się w seminarium.
I nikt was nie odkrył?
Nie chodziliśmy po korytarzach seminarium, trzymając się za rękę. Oczywiście
staraliśmy się ukryć jak najstaranniej naszą relację, o ile było to możliwe.
Owszem, niektórzy dawali nam do zrozumienia, że coś wiedzą, ale nikt na nikogo
nie donosił. To, że dwóch mężczyzn się ze sobą przyjaźni, spędza razem wiele
czasu, chodzi na wspólne spacery – w seminarium jest raczej normalne i nikogo
aż tak nie dziwi.
Czy w końcu przyjął Pan święcenia kapłańskie?
Nie. Odszedłem z seminarium w 2007 roku. Tak naprawdę czekałem bardzo długo na
ten moment. Ostatni dzień, kiedy wylatywałem z Włoch, był dla mnie wielką ulgą.
Odetchnąłem. Poziom duszności, jaki odczuwałem w związku z tym, jak żyłem i co
robiłem, był dla mnie już nie do zniesienia. Chodzenie na poranne msze,
rekolekcje, spotykanie się z ojcem duchowym było dla mnie prawdziwą torturą.
Wszystko to, co robiłem, odczuwałem wtedy jako totalny bezsens. Była to pustka,
w którą brnąłem. Moja miłość z seminarium przyjęła święcenia i jest nadal
księdzem.
Stwierdził Pan, że kapłaństwo nie jest Pańską drogą, i odszedł Pan uczciwie
z seminarium...
Tak. W porę się zorientowałem, że to zupełnie nie jest moja droga. Nie chcę
oceniać innych osób, które przeszły w seminarium podobne doświadczenia i pomimo
wszystko zdecydowały się na kapłaństwo.
Ale Pana ocena jest oceną z punktu widzenia człowieka, któremu wpojono, że
homoseksualizm jest grzechem - ale są inne Kościoły niż katolicki, w których
homoseksualistów się akceptuje.
To prawda, dlatego wolę nie oceniać księży gejów. Ja byłem na pewno zmęczony
podwójnym życiem oraz tym, że jakaś relacja trwa, a później jest nagle
przerywana, bo ktoś ma wyrzuty sumienia. Wykańczało mnie to ciągłe „chciałbym,
ale przecież nie mogę”. Na to wszystko nakładało się codzienne życie w
seminarium, nauka, obowiązki w parafii. Byłem tak zmęczony psychicznie, że dla
własnego dobra musiałem odejść.
To stało się bardzo szybko i bezproblemowo. Praktycznie z dnia na dzień.
Poszedłem na rozmowę do biskupa i powiedziałem mu jasno, jak wygląda moja
sytuacja. To była bardzo serdeczna rozmowa. Zostałem przyjęty ciepło, ze
zrozumieniem. Podziękowałem za wszytko. Potem wróciłem do seminarium,
spakowałem swoje najważniejsze rzeczy i następnego dnia odleciałem z Rzymu.
Moje książki, których było bardzo wiele, cały mój „dobytek” zgromadzony przez
tych kilka lat pozostawiłem tam. Nie miałem siły organizować przeprowadzki. Bez
uprzedzenia przyleciałem do Polski, do rodziców.
I jakie było lądowanie?
Twarde. Przez pół roku nie mogłem się odnaleźć, oddzielić od przyzwyczajeń
życia kościelnego, które determinuje zachowanie, myślenie, ubieranie się, a
nawet zwykłe gesty. Potrzebowałem trochę czasu, zanim to wszystko opanowałem i
wróciłem do normalnego życia.
Dopiero po kilku miesiącach pomyślałem, że może pójdę do jakiegoś gejowskiego
klubu i zobaczę, jak to jest. Zaproponowałem wtedy jednemu ze swoich kolegów,
nie wiedząc, że on też jest ukrytym gejem, abyśmy poszli gdzieś razem. Pierwsze
zetknięcie ze środowiskiem homoseksualnym było fatalne. Ale później się
zadomowiłem.
Czy Pana zdaniem jest wielu homoseksualistów wśród księży? To mniejszość czy
większość?
Rozmawiałem kiedyś o tym z przyjacielem, polskim księdzem gejem. Opowiedział mi
wtedy, że słuchał kiedyś w Radiu Maryja pewnego zagranicznego eksperta, który
leczy z homoseksualizmu. Szacował on, że w polskim Kościele jest około 30
procent gejów. Wtedy interweniował ojciec Rydzyk, mówiąc, że chyba 0,3
procenta. Śmialiśmy się, że kalkulacje zagranicznego eksperta są mocno
niedoszacowane i że w Polsce miałby na pewno dużo pracy.
Mój przyjaciel skończył seminarium dwadzieścia lat temu, ja skończyłbym przed
kilku laty. Policzyliśmy seminarzystów z naszych kursów, o których
wiedzieliśmy, że na pewno są gejami, lub których o to podejrzewaliśmy. Wyszło
nam, że jest to przedział od 30 do 50 procent. Aż sami się zdziwiliśmy. Na
pewno 30 procent księży, jakich znamy, jest gejami.
Czy można
być księdzem i gejem jednocześnie?
Kiedy wstępowałem do seminarium, uczono, że samo bycie homoseksualistą nie jest
grzechem. Grzechem są czyny lubieżne. O swoich tendencjach rozmawiałem
wielokrotnie z ojcem duchowym we Włoszech. Jeżeli ktoś miał tendencje
homoseksualne, nie było to elementem, który by go dyskwalifikował ze stanu
duchownego. Było to coś, z czym można współżyć, poukładać to w sobie, tak jak
trzeba poukładać całą swoją seksualność. Nie było istotne, czy podobają ci się
kobiety, czy mężczyźni. To była wykładnia w prowadzeniu seminarzystów. Dopiero
kilka lat temu nastąpiła zmiana. Za czasów papieża Benedykta XVI został wydany
dokument (2), który mówi, że osoby z głęboko zakorzenionymi tendencjami
homoseksualnymi nie powinny być przyjmowane do seminarium ani wyświęcane,
niezależnie od tego, czy są homoseksualistami biernymi czy aktywnymi.
Czy to
rozporządzenie jest słuszne?
Nie wiem. Jest bardzo wielu księży homoseksualistów. Trudno mi powiedzieć, czy
to właśnie nie seminarium – jak wszystkie struktury zamknięte, monoseksualne –
prowokuje do pewnych zachowań homoseksualnych, tak jak na przykład więzienie.
Przebywanie wśród samych mężczyzn na pewno sprzyja zachowaniom homoseksualnym,
które mogą się później utrwalić i pozostać już na całe życie. Wielu
seminarzystów homoseksualistów nawet nie wie o swoich tendencjach. Droga
kapłaństwa jest często pretekstem, by ukryć swój brak zainteresowania
dziewczynami w okresie dojrzewania oraz nie wzbudzać podejrzeń rodziny i
otoczenia.
Nie wydaje mi się, aby zamykanie homoseksualistom drogi do kapłaństwa było
słuszne. Wielu takich księży ma prawdziwe, głębokie powołanie. Wiem jednak, że
Watykan ma prawo mieć swoje prerogatywy i wprowadzać ograniczenia. Szanuję to.
Nie każdy musi być księdzem czy księdzem w Kościele katolickim.
Czy tendencje homoseksualne wpływają na pracę księży?
Są księża, którzy prowadzą bujne życie seksualne – uczęszczają do klubów
nocnych, dużo czasu spędzają na szukaniu kontaktów w Internecie. Ponieważ na
taką działalność nie ma przyzwolenia, ukrywanie tego pochłania im wiele
energii. Inni nie wiodą aktywnego życia seksualnego, nie uwidaczniają nigdy
swoich tendencji. Co najwyżej w zamkniętym kręgu bardzo bliskich znajomych
księży gejów mogą powiedzieć, że podoba im się jakiś wierny z parafii czy inny
ksiądz. Ale pewnie tak samo zachowują się księża heteroseksualni, którym podoba
się jakaś parafianka. Myślę, że w przypadku duchownych, którzy nie prowadzą
aktywnego życia seksualnego, homoseksualizm nie ma absolutnie żadnego wpływu na
ich pracę duszpasterską.
Większość moich
znajomych księży to homoseksualiści. Wielu z nich to ludzie już dojrzali.
Czasami postrzegam w nich chęć przejścia do aktywnego życia seksualnego, gdyż
dzisiaj Internet oraz kluby homoseksualne ułatwiają i umożliwiają kontakty, a
także zapewniają anonimowość. Oni są jednak już tak wewnętrznie poukładani, że
chyba nigdy nie odważą się na ten krok.
We Włoszech wielki skandal wywołało dochodzenie dziennikarskie Le notti
brave dei preti gay (szalone noce księży gejów) tygodnika „Panorama”,
przeprowadzone w 2010 roku przez dziennikarza Carmela Abbate, ujawniające
bardzo rozwiązłe życie duchownych homoseksualistów w Rzymie. W Polsce w 2012
roku „Newsweek” przeprowadził podobne dochodzenie (3). Czy polskie „ciało
kościelne” też jest tak bardzo rozwiązłe?
Czy jest ono aż tak rozwiązłe, tego nie wiem. Rzym na pewno oferuje więcej
możliwości. Wielu polskich księży uczęszcza do klubów dla homoseksualistów –
wiem o tym, bo ich tam widuję. Jest wiele innych miejsc schadzek gejowskich –
nie wiem, czy tam też bywają, bo nie chodzę. Z pewnością większość księży to
„turyści seksualni”, wolą się przemieszczać do innych miast, aby nie zostać
rozpoznani.
Niektórzy księża, a także ważni hierarchowie watykańscy (4), twierdzą, że
nie ma żadnego związku pomiędzy celibatem a pedofilią, jest natomiast pomiędzy
homoseksualizmem a pedofilią. Jakie jest Pana zdanie na ten temat?
Nie spotkałem się jeszcze nigdy z przypadkiem, aby jakiś mój znajomy ksiądz gej
miał tendencje pedofilskie. Poza tym jest bardzo wielu mężczyzn pedofilów,
którzy wykorzystują seksualnie dziewczynki, więc pedofilia nie ma chyba nic
wspólnego z homoseksualizmem.
Na czym polega różnica pomiędzy seminarium polskim a włoskim?
Seminarium polskie, do którego uczęszczałem, wspominam jako zamkniętą twierdzę.
Nie mogliśmy praktycznie wychodzić, czas wolny był bardzo ograniczony. Wszystko
było do tego stopnia kontrolowane przez naszych przełożonych, że nawet
przejście przez korytarz nie umykało ich uwadze. Stosunki pomiędzy nami a
przełożonymi też były bardzo formalne i przede wszystkim chłodne. To była
relacja pomiędzy nadzorcą a nadzorowanym. Nigdy nie jedliśmy w tym samym
miejscu, przy jednym stole, i oczywiście seminarzyści jedli gorsze rzeczy niż
przełożeni. To pokazuje najlepiej poziom hierarchizacji, jaki panował w tej
instytucji. Swojego rektora czy niektórych przełożonych zapamiętałem jak
najgorzej – to były osoby, które nie powinny być wychowawcami. Ich rola
ograniczała się do funkcji cenzorów i nadzorców.
Po przejściu przez to polskie seminarium początek pobytu w seminarium włoskim
był dla mnie szokiem.
Dlaczego?
Przede wszystkim wspólnota była o wiele mniejsza. Podstawową różnicą było
właśnie to pojęcie wspólnoty. W Polsce ono w ogóle nie istniało, natomiast we
Włoszech wszystko było wspólnotowe. Wspólne wyjazdy, wspólne posiłki, wspólne
kolacje poza seminarium. Jedliśmy zawsze razem, jedliśmy zawsze to samo. Było
dla mnie nie do pomyślenia, że wieczorami siadaliśmy razem z rektorem przed
telewizorem, popijając piwo, lub wychodziliśmy z przełożonymi do baru na drinka
i spokojnie paliliśmy przy nich papierosy czy rozmawialiśmy swobodnie o
wszystkim.
Może czasami ta granica między rektorem a seminarzystami przesuwała się zbytnio
w kierunku „koleżeństwa” i to mnie trochę irytowało, ale to był zupełnie inny
świat. W stosunku do przełożonych używaliśmy terminu „edukatorzy” i to naprawdę
oddawało ich stosunek do nas.
Taka wolność sprzyjała rozwijaniu się relacji uczuciowo-seksualnych pomiędzy
seminarzystami?
W pewnym stopniu tak, gdyż przełożeni mieli do nas więcej zaufania, traktując
nas jak ludzi dorosłych. Wiadomo, że tam, gdzie jest więcej swobody, jest
więcej możliwości przekraczania wyznaczonych granic. Nie było czegoś takiego
jak cisza nocna, gdy przełożeni – tak jak w Polsce – chodzili po korytarzach i
reagowali na każdy szmer. Seminarium włoskie mogliśmy opuszczać swobodnie,
wychodzić na spacery, jeździć wypożyczonym samochodem na wycieczki. Praktycznie
robiliśmy to, co chcieliśmy. W polskim seminarium wyjścia były tylko w ściśle
określone dni, o ściśle określonej godzinie i na krótki czas – nie było więc
mowy, aby widywać się z kimś oprócz rodziny.
Oczywiście dla osób, które chciały łamać wyznaczone zasady, taka doza zaufania
była najlepszą okazją, ale byliśmy traktowani jak ludzie dorośli i odpowiedzialni.
W seminarium włoskim czuł się Pan jak człowiek dorosły i wolny, a w polskim
jak dziecko w zakładzie zamkniętym?
Kiedy wstępowałem do polskiego seminarium, nie wiedziałem, że seminarium może
wyglądać inaczej. Wszyscy mówili, że to jest normalne, że tak musi być, bo
naszym zadaniem jest skupiać się tylko na modlitwie, w związku z czym musi być
rygor i dyscyplina. Nie jest to wcale prawdą, bo w Polsce są seminaria bardziej
otwarte, stawiające na rozwój ogólnoludzki. Ja trafiłem akurat do seminarium
średniowiecznego – od dwudziestej drugiej do szóstej nie można było się wcale
odzywać, dyscyplina była wojskowa, panował całkowity brak zaufania.
Jakie różnice
pomiędzy Kościołem we Włoszech a Kościołem w Polsce uderzyły Pana
najbardziej?
Przede wszystkim relacje księży z parafianami. Włoskie parafie to też
wspólnoty, gdzie ksiądz zna wszystkich osobiście, wita się z nimi na ulicy,
rozmawia, wykonuje serdeczne gesty. Tam wszyscy wierni uczestniczą w życiu
parafii, organizują spotkania i święta, bywają często w zakrystii.
U nas w Polsce,
zwłaszcza w dużych miastach, wierni są anonimowym tłumem, który przychodzi do
kościoła, by dawać na tacę. Przy kościele skupia się tylko wąska grupa ludzi
wybranych – często są to dewotki lub mężczyźni mający jakieś problemy
psychiczne i w związku z tym nadgorliwi religijnie. Ksiądz jest traktowany jak
bożyszcze, któremu trzeba kłaniać się na ulicy, uchylając czapkę: nadal bywa w
obyczaju całowanie go w rękę.
Jestem trochę zażenowany tym, jak patrzę na Kościół w Polsce i porównuję go z
Kościołem włoskim. Widzę, jak nasz zatracił kompletnie misję społeczną. We
Włoszech natomiast niektórzy księża zatracają duchowość i wymiar mistyczny
liturgii, stając się działaczami społecznymi. Myślę, że pomimo całkowitego
odwrotu od Soboru Watykańskiego II, który nastąpił podczas pontyfikatu Jana
Pawła II, włoski Kościół jest przesiąknięty duchem soborowym do głębi.
W Kościele włoskim uderzyła mnie również duża jawność finansowa. Budżet parafii
jest publiczny, umieszczany w gablocie i w Internecie. Jest inny system
finansowania Kościoła, z datków osób fizycznych, co faworyzuje przejrzystość finansową.
Nigdy nie spotkałem się z narzekaniami ze strony wiernych, że ksiądz bierze
zbyt wiele za usługi, co jest powszechne w Polsce. Nie wyczułem u księży
włoskich tak widocznego u wielu polskich duchownych nastawienia na pieniądze.
Tam cennik usług liturgicznych jest z góry ustalony i na tyle przystępny, że
zapłacenie za pogrzeb czy chrzest nie stanowi dla ludzi problemu. Kto nie ma –
nie płaci, ktoś inny da kiedyś więcej. W Polsce natomiast ksiądz jest
postrzegany jak inkasent i, niestety, wiele w tym racji.
Czy jest Pan osobą wierzącą, która nadal chodzi regularnie do Kościoła?
Tak, jestem głęboko wierzący, choć już nie tak bardzo praktykujący jak
kiedyś.
Czy uważa Pan, że w Polsce powinny zostać wprowadzone związki partnerskie
lub małżeństwa homoseksualne i czy rodziny jednopłciowe powinny mieć prawo do
wychowywania dzieci?
Jestem temu absolutnie przeciwny. Uważam, że jest to sztuczny problem, bo znam
od środka środowisko gejów. Tak naprawdę nikt w nim nie myśli o stałych
związkach z jednym partnerem, o wspólnym mieszkaniu, zakładaniu rodziny, nie
mówiąc już o wychowywaniu dzieci. Tak jest przynajmniej w środowisku, w którym
ja się obracam. Te postulaty wysuwa tylko wąska grupa ludzi, która stoi na
czele różnych organizacji homoseksualnych, i często wynikają one z ich
osobistych kalkulacji politycznych. Większości gejów ich tak zwane prawa w
ogóle nie obchodzą. Dziwi mnie bardzo, że właśnie teraz, kiedy wiele osób
odchodzi od małżeństwa i woli żyć w wolnych związkach, jest takie parcie na
„prawa dla homoseksualistów”.
Niestety, wydaje mi się, że środowisko gejowskie – używając staromodnego
terminu – jest bardziej rozwiązłe.
Wierność nie jest
cnotą w tej branży. Może mój osąd jest zbyt krytyczny, ale lekkość, z jaką
traktuje się zdradę, jest czasami przerażająca. Oczywiście niewierność też jest
częstym zjawiskiem wśród osób heteroseksualnych, wśród homoseksualistów jest
jednak normą.
Pozostał więc Pan nadal wierny naukom Kościoła, które Panu wpojono?
No cóż, ja jestem bardzo konserwatywny pod tym względem i mam katolickie
poglądy na sprawę rodziny.
Nie lubię też parad gejowskich, nie podobają mi się mężczyźni poprzebierani za
kobiety i maszerujący ulicami w kolorowych, rozwrzeszczanych pochodach ku
uciesze kamer telewizyjnych i fotografów. Jest to dla mnie obrzydliwe. Bardzo
mnie denerwuje, że całe środowisko homoseksualne jest postrzegane przez ten
pryzmat. Oczywiście oni mają prawo do tego, aby manifestować swoją „dumę
homoseksualną”, ale ja się z tym nie identyfikuję. Jest bardzo wielu gejów
normalnych, takich jak ja, którzy się wcale nie wyróżniają, i czasami nikt z
otoczenia nie wie, że są oni homoseksualistami.
1 Znana dyskoteka środowiska LGBTQ w rzymskiej dzielnicy Te-
staccio. Prowadziła tam imprezy Vladimir Luxuria, późniejsza pierwsza
w Europie parlamentarzystka transgender, wybrana do parlamentu włoskiego.
2 Instrukcja Kongregacji Edukacji Katolickiej nt. kryteriów rozezna-
wania powołania u osób z tendencjami homoseksualnymi ubiegających
się o przyjęcie do seminarium i dopuszczenie do święceń została przyjęta
przez papieża Benedykta XVI trzydziestego pierwszego sierpnia 2005
roku. Zgodnie z jej treścią „niniejsza Kongregacja, w porozumieniu
z Kongregacją ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, uważa za
konieczne oświadczyć wyraźnie, że Kościół, głęboko szanując osoby,
których dotyczy ten problem, nie może przyjmować do seminarium
ani do święceń osób, które praktykują homoseksualizm, wykazują głęboko zakorzenione tendencje homoseksualne lub wspierają tak zwaną
kulturę gejowską”.
3 Seks po bożemu, „Newsweek”, 23 września 2012.
4 Watykański sekretarz stanu, kardynał Tarcisio Bertone, podczas
pielgrzymki do Chile dwunastego kwietnia 2010 roku: „Wielu psychologów i psychiatrów udowodniło, że nie ma związku między celibatem
a pedofilią, natomiast wielu innych wykazało, że istnieje związek pomiędzy homoseksualizmem a pedofilią”